Strony

.

.

sobota, 29 grudnia 2012

Smoczuś

Antoś ssał smoczek w zasadzie od urodzenia - jeszcze w szpitalu pielęgniarki noworodkowe zaleciły, by Mu smoczka nie ograniczać. Miał bowiem bardzo silny odruch ssania i chętnie wkładał do buzi paluszki, czego woleliśmy uniknąć. Smoczek szybko stał się Jego najlepszym przyjacielem, lekiem na całe zło i wszelkie problemy. Gdy Antoś skończył półtora roku zaczęliśmy smoczek ograniczać tylko do spania. Wciąż jednak był potrzebny i wydawało się, że rozstanie ze smoczusiem będzie baaaardzo trudne. Dlatego chyba tak długo to odwlekałam. Czułam, że już czas żeby go odstawić, ale wydawało mi się, że będzie to dla Antosia bardzo trudne. Na początku grudnia koleżanka (pedagog i mama dwójki dzieci) zapytała mnie jak nam idzie odzwyczajanie od smoczka. Zaczęłam się tłumaczyć, że chyba jeszcze za wcześnie, że mam wrażenie, że Antoś smoczka potrzebuje, itd, itp. Koleżanka popatrzyła na mnie zdzwiona i zapytała tylko czy oby na pewno to Antoś potrzebuje smoczka, czy dla mnie łatwiej jest gdy go ssie. Miała rację!!
Kilka dni później Antoś przegryzł jeden ze swoich smoczków. To był dobry moment. Taki przegryziony nie spełniał przecież swojej funkcji. Ponacinaliśmy wszystkie pozostałe smoczki, jakie były w domu (w sumie sztuk cztery), ale pozwoliliśmy by Antoś sobie je ssał, jeśli chce. Nie chciał. Denerwowały Go. Żalił się, że są popękane, a ja cierpliwie tłumaczyłam, że przecież przegryzł smoczek i że innego nie ma. Kilka nocy z rzędu zasypiał ze smoczkiem w ręce, tylko go oblizując co jakiś czas. W końcu jednak sam ze smoka zrezygnował. I po problemie. Poszło szybciej i sprawniej niż się tego spodziewałam. Obyło się bez płaczu i nieprzespanych nocy.
I pomyśleć, że tak się tego obawiałam.

wtorek, 25 grudnia 2012

Świątecznie

Siedzę właśnie na kanapie u Rodziców M. i delektuję się świąteczną atmosferą. Antoś poszedł do parku z Babcią, więc mam chwilkę dla siebie. Żyć nie umierać. Lubie swieta, bardzo lubie.


W tym magicznym czasie zycze Wam wszystkiego, co najlepsze. Byscie tak, jak my mogli cieszyc sie rodzinna atmosfera i czasem spedzanym w gronie najblizszych. Wesolych Swiat!!

wtorek, 18 grudnia 2012

Piekliśmy pierniczki

Mieliśmy piec pierniczki w zeszły weekend, ale dopadła mnie taka niemoc, że pieczenie musiało zostać przeniesione na inny dzień. Wczoraj wieczorem wysłałam M. na zakupy po niezbędne składniki i razem wyrabialiśmy ciasto. M. ugniatał, ja dosypywałam i dodawałam wszystkiego po kolei. Dzisiaj od rana "nakręcałam" Antosia na popołudniowe pieczenie. Po obiedzie przygotowałam stół i pokazałam Antosiowi jak rozwałkowuję ciasto i jak wcinam z niego bożonarodzeniowe kształty. M. był w pracy, więc było to tylko popołudnie moje i Antosia. W planach miałam robienie zdjęć i nakręcenie filmiku. Oczami wyobraźni widziałam, jaką frajdę sprawia Antosiowi pierniczkowe popołudnie...
W rzeczywistości wspólne pieczenie wyglądało tak: Antoś spróbował jak smakuje mąka i surowe ciasto, następnie wyciął dwa, może trzy kształty i zaczął rozrzucać ciasto po całej kuchni po czym wstał i zakomunikował, że idziemy bawić się kolejką. Złapał mnie za rękę i zaprowadził do pokoju.
Tak więc tym roku pierniczki piekłam sama. Za rok kolejna próba :)

czwartek, 13 grudnia 2012

Dziewczynka

Dawno dawno temu przyszła na świat Dziewczynka. Dziewczynka była najmłodszą z czworga rodzeństwa i choć marzyła o młodszej siostrze - zawsze już była tą najmłodszą.
Dziewczynka jako dziecko była zamknięta w sobie, nie lubiła zabawy z innymi dziećmi, nie lubiła chodzić do przedszkola, na wakacjach nie zdobywała nowych przyjaciół. Najchętniej spędzała czas z Mamą, przy Mamie, koło Mamy. Owszem miała kilka serdecznych przyjaciółek, z którymi spędzała wolne chwile i chętnie się bawiła. Rozkręciła się dopiero pod koniec szkoły podstawowej i na etapie liceum. I to liceum wspomina jako chyba najprzyjemniejszy czas młodzieńczego życia. Studia też miło wspomina, choć był to okres raczej stresujący i pełen nauki. Tak tak...dziewczynka dużo się na studiach uczyła, choć jak weźmiecie do ręki Jej indeks,to nie stwierdzicie tego na pierwszy rzut oka. Nigdy nie wykorzystywała dozwolonych nieobecności w myśl zasady, że mogą się jeszcze przydać. Później przychodził koniec semestru, zaliczenia, kolokwia, projekty na których po prostu trzeba było być i nieobecności pozostawały niewykorzystanie. I tak co semestr przez pięć lat. Na studiach poznała Tego, za którego kilka lat później wyszła za mąż. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia i raczej nikt wówczas nie ośmieliłby się postawić na to, że ta znajomość kiedykolwiek tak się skończy. Cóż - najlepszy dowód na to, że życie potrafi zaskakiwać. Razem wyjechali do Stolicy, by realizować się zawodowo, zostawiając tym samym swoje ukochane miasto rodzinne.
Dziewczynka znana jest ze skrupulatności. Lubi jak wszystko jest na swoim miejscu. Denerwują ją pogniecione kartki w książkach, tłuste odciski palców na notatkach czy pozaginane rogi w zeszycie. Nie śpi spokojnie ze świadomością, że zlew w kuchni jest pełen brudnych naczyń i nie potrafi odpocząć jeśli mieszkanie nie jest posprzątane. Nie miesza cieni do powiek na patyczkach do makijażu - każdy patyczek ma do siebie przypisany jeden kolor cieni. Nie otwiera nowego kremu, perfum, żelu do mycia, etc. dopuki nie skończy używać poprzedniego. Kiedyś musiała mieć wszystko zaplanowane, teraz coraz częściej zdarza jej się działać spontanicznie. Lubi morze i wakacyjne wyjazdy. Jej marzeniem jest zobaczyć Argentynę i Tajlandię. Lubi panna cotte, herbatę z sokiem malinowym, truskawki, włoską kuchnię, zapach lasu i leniuchowanie do późna. Choć to ostatnie już jej się w zasadzie nie zdarza. Obecnie Dziewczynka już nie jest Dziewczynką. Dzisiaj świętuje swoje 28 urodziny.



niedziela, 9 grudnia 2012

Pociąg

Zamiłowanie do pociągów pojawiło się u Antosia wraz z początkiem naszych tegorocznych wakacji..tam bowiem pociągi jeździły często i w niedalekiej odległości, także można było się im uważnie przyjrzeć, a nawet poczuć na twarzy ten ogromny pęd z jakim się poruszają.
Miłość ta trwa nieustannie do dzisiaj. Książeczki o tematyce związanej z koleją są zawsze na czasie, w czasie spacerów w centrum miasta obserwujemy tramwaje - jakże do pociągów podobne. No i wreszcie - od Mikołaja Antoś dostał kolejkę drewnianą oraz tory. W dodatku w ilości sztuk dwie. Na początku przez chwilę się zastanawialiśmy, czy tę drugą w ogóle otwierać, ale żal nam było nie zobaczyć jak wygląda poskładana w całej swojej okazałości. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że elementy dwóch kolejek można ze sobą śmiało łączyć - i tak powstała trasa kolejowa na naszej sypialnianej podłodze. Zabawa na wiele dni. Dla nas wszystkich, rzecz jasna. Dziękujemy Mikołaju!!




 

wtorek, 4 grudnia 2012

Ostatnio u nas...

Dawno nas tu nie było...mogłabym się tłumaczyć, ale nie wszystko od razu...w skrócie - dużo się u nas dzieje. Świąteczne przygotowania (tak, tak...jestem jedną z tych osób, które temat prezentów gwiazdkowych mają zamknięty przed końcem listopada), jesienne lenistwo oraz wycieczka do Wrocławia..to wszystko pochłonęło nas bez reszty. A we Wrocławiu byliśmy cztery dni, w dodatku cztery bardzo intensywne dni - wracając uświadomiłam sobie, że w tym krótkim czasie udało nam się spotkać z wieloma znajomymi, z rodziną i jeszcze znaleźć czas, by wyskoczyć do Rynku na Jarmark Bożonarodzeniowy. Wstyd sie przyznać, ale na Jarmarku byliśmy pierwszy raz. Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy na Święta w ostatniej chwili i nie dane nam było pospacerować pomiędzy straganami. Także w tym roku zaszaleliśmy trochę - były kasztany prażone, frytki, herbata, trzy rundki na karuzeli, bajkowe opowieści w okienkach...i mówcie co chciecie, ale nam się Jarmark baaardzo podobał.



P.S. Antoś coraz więcej gada.. Najnowsze słówka to: jabko (jabłko), kak (tak), rura, lyba (ryba), leb (chleb), leko (mleko), kask.

niedziela, 4 listopada 2012

Kulturalna niedziela

Dzisiejszy dzień spędziliśmy bardzo miło i aktywnie. Po porannym spacerze i obiedzie "na mieście" poszliśmy całą rodziną do teatru. Tak tak..całą rodziną..albowiem był to Teatr Małego Widza - dla wyjaśnienia Mały Widz to widz, który ukończył pierwszy rok życia.
Przedstawienie było bardzo ciekawe. Pomysł prosty, dużo kolorów na białym tle, aktorka mówiła językiem Dzieci używając tylko najprostszych zwrotów typu "bam", "plum plum", "tup tup". Dzieci były zachwycone. Starsze śmiały się i komentowały to, co się działo na scenie, Antoś natomiast siedział jak zahipnotyzowany. Po półgodzinnym przedstawieniu był czas na zabawę. Na prawdę świetny pomysł. Byliśmy pierwszy raz, ale niewątpliwie skusimy się jeszcze na takie kulturalne popołudnie.











P.S. W słowniku Antosia pojawiły się następujące słowa: oko, noch (nos), nie ma, koło. I każde słowo cieszy i napawa dumą!!

poniedziałek, 29 października 2012

Słowa..słowa

Antoś coraz więcej mówi. Ostatnio rozgadał się na dobre. Powtarza coraz więcej i coraz trudniejsze słowa: mama, tata, baba, dziadzia, autko, nie, Lalo, Babo (bohaterowie książeczek)...o tym już pisałam. W ostatnim tygodniu mówi także: pa-king (parking) , kuya (kura), Kuba, jajo, kupa (na nocnik jednak siadać nie chce), kotki. Z każdym dniem powtarza coraz więcej i coraz śmielej - wyłapuje słówka spośród tych, które wypowiadamy i po prostu je powtarza. A ja nie mogę się doczekać, jak w końcu sobie pogadamy...choć wiem, że jak tylko Antosiowy aparat mowy odblokuje się na dobre - buzia nie będzie Mu się zamykać :)

wtorek, 23 października 2012

Setny wpis o niedzielnej nocy

Nie wiem czy chcę o tym pisać. Chyba lepiej o tym zapomnieć i nie myśleć nigdy więcej. Byliśmy z Antosiem w weekend we Wrocławiu. Podróż zaplanowaliśmy wcześniej i mieliśmy lecieć samolotem. W sobotę rano wylot był opóźniony o 3 godziny, które to 3 godziny siedzieliśmy w samolocie. Myślałam, że to najgorsze co może być, tak siedzieć w samolocie i próbować zająć czymś dziecko. Ale najgorsze było dopiero przed nami.
Weekend spędziliśmy wspaniały. Spotkaliśmy znajomych, rodzinę. Miałam okazję spotkać się z przyjaciółką, z którą dawno się nie widziałyśmy i przegadać z Nią niemal całą noc. Żal było trochę wracać. Jechaliśmy na lotnisko w niedzielę wieczorem i zastanawiałam się czy w ogóle odlecimy, bo zaczynała się robić dosyć gęsta mgła. Na lotnisku jednak wszystko poszło sprawnie. Obsługa zapewniała, że odlecimy, że dolecimy do Warszawy, że samoloty są wyposażone w specjalne czujniki, że lądują prawie same, a piloci są świetnie wyszkoleni. Wsiedliśmy zatem do samolotu spokojni. Spokój zaburzył komunikat, który usłyszeliśmy będąc nad Warszawą, informujący nas że w Warszawie jest zbyt duża mgła i samolot musi lecieć do... Rzeszowa. Na pawdę nie wiem, dlaczego do Rzeszowa, dlaczego nie spowrotem do Wrocławia i na prawdę nie rozumiem jakim prawem z Wrocławia w ogóle wystarował. W Rzeszowie wylądowaliśmy ok 22. Wysiadłam z samolotu, ale naszego wózka oczywiście pod samolotem nie było. Nie dziwne - tej nocy zostało tam skierowanych sześć samolotów, a osób do obsługi całego lotniska było może cztery. Czekaliśmy zatem na bagaż, ja z niemal śpiącym Antkiem na rękach. Nie wiedziałam kogo pytać, kogo prosić o pomoc..czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Usłyszałam, że jedna Pani mówi coś o taksówce, że zamawia i zbiera osoby chętne, podeszłam podpytać, o co chodzi - usłyszałam "Zamawiamy taksówkę do Warszawy, ale mamy już komplet. Dla Pani z dzieckiem już nie ma miejsca". Bez komentarza. Każdy mnie unikał, nikt nie chciał rozmawiać - czułam się jak zbędny balast, któremu z pewnością trzeba będzie pomóc. A to przecież niewygodne.
W myślach szybko przejrzałam co mam przy sobie - 3 pieluchy, pół paczki chusteczek mokrych, pół małej butelki wody, kilka miarek mleka modyfikowanego (bez butelki i smoczka)...nie wiedziałam jak długo będę musiała koczować w Rzeszowie. Po półtorej godziny stania pod taśmą wydającą bagaże wyjechała pierwsza walizka, w miedzyczasie udało mi się znaleźć kogoś z obsługi lotniska i dowiedzieć, że będą podstawiane autokary do Warszawy. Nie chciałam wsiadać do takiego autokaru. Była już 24, nie wiem na która byśmy dotarli. Uważałam to rozwiązanie za bardzo niebezpieczną formę podróży z małym dzieckiem. Poprosiłam o hotel i przebukowanie biletu na nastepny dzień. Zgodzili się. Ok 24.30 dotarliśmy do hotelu..no może bez przesady..do jakiegoś zajazdu. Pokoje były byle jakie, bez ogrzewania. Położyłam siebie i Antka w ciuchach, okryłam nas kołdrą i próbowałam zasnąć. Trzęśliśmy się z zimna, a Antoś do tego kaszlał całą noc. Przeraźliwie kaszlał. O 7.30 obudził mnie telefon - informacja, że o 8 mamy być gotowi pod recepcją, bo przyjedzie po nas transport i zawiezie nas na lotnisko. Bez śniadania. Zrobiłam Antosiowi w bidonie mleko, które miałam z wody butelkowej i poprosiłam o trochę wrzątku na recepcji. Szczęście, że Pani z recepcji była bardzo miła i sama przyszła do naszego pokoju i zaoferowała swoją pomoc w zniesieniu bagaży. To była chyba jedyna osoba, która sama bezinteresownie mi pomogła w tej całej sytuacji.
Pojechaliśmy na lotnisko. Tam dosyć sprawnie przepisano nasz bilet i skierowano do odprawy. Było tuż przed 9 i w przeciągu ok 20 minut nasz samolot miał odlecieć. Wsiedliśmy zatem do samolotu i znowu czekanie...bo mgła, bo złe warunki atmosferyczne. Antoś wołał o jedzenie, a ja jedyne co miałam to misie haribo i krakersy. Na lotnisku nic innego nie udało mi się kupić, a w samolocie nic nie podawali. Z Rzeszowa wylecieliśmy ok 11.30. O 12.30 byliśmy w Warszawie. Oboje głodni, zmarznięci, przeziębieni i zmęczeni.
I pomyśleć, że to musiał być temat setnego posta na tym blogu.

czwartek, 18 października 2012

Jestem Miasto. Warszawa. Tym razem o książce.

Antoś bardzo lubi książeczki obrazkowe. Takie, w których tekstu jest bardzo mało, albo nawet wcale. Hitem u nas stała się Ulica Czereśniowa, którą można oglądać i opowiadać o niej bez końca. Mnóstwo szczegółów, zależności, historii które można stworzyć. Jak dla mnie to książkowy "must" dziecięcej biblioteczki.

Jaki czas temu czytałam o podobnej książce, tyle że obrazującej historię Warszawy. Chciałam ją mieć. Nie to, że jestem dumna, że mieszkam w Stolicy (Mamo SynAlka liczę na małego plusika ;)). Po prostu traktuję ją jako pamiątkę. Pamiątkę tego, że tu aktualnie żyjemy, pamiątke tego, że Antoś się w tu właśnie urodził. Teraz także pamiątkę minionego weekendu. Tak, tak..bo właśnie w zeszły weekend udało się ją kupić podczas Czułych Czytanek na warszawskim Powiślu. W dodatku wzbogaconą autografami Autorek.


Książka znacznie różni się od innych tego typu. Jest kompletem kart z mapami obrazującymi Warszawę od czasów prehistorii do teraźniejszości. Nie ma w niej bohaterów, którzy wędrują przez wszystkie strony z nami i ktorych losy możemy śledzić..mimo to, jest pozycją którą warto mieć. Choćby dlatego, że kawał ważnej historii naszego Kraju miał miejsce właśnie w Stolicy. Raczej dla starszych dzieci (powiedzmy 4+), ale Maluchy też znajdą coś dla siebie. Polecam na prezent. My też kupiliśmy jedną extra :)

Jestem Miasto. Warszawa.
Marianna Oklejak, Aleksandra Szkoda
Wyd. Czuły Barbarzyńca

środa, 17 października 2012

Wpis gościnny: Jestem miasto. Warszawa.


Czekali na Nas długo, pierwsze zaproszenie dostaliśmy jakiś rok temu. My wciąż odkładaliśmy ten wyjazd na później i później...a czas leciał. W końcu postanowiliśmy, że jedziemy. Choć znamy Ich od dawna i wiemy Jacy są, zżerała nas ciekawość jakie to sobie gniazdo w tej Warszawie uwili.
 
Plan był prosty, wyjedziemy w piątek wczesnym rankiem by być całe 3 dni w Warszawie nie tracąc ani jednego dnia z tego weekendu. Wstaliśmy zgodnie z planem, wpakowaliśmy śpiące dzieci do samochodu i szczęśliwi i podekscytowani wyjechaliśmy z Wrocławia. Jakieś 2 godziny drogi za Wrocławiem jeden telefon sprawił, że musieliśmy zawrócić, a Mąż w pełni dyspozycyjny musiał stawić się punkt 10 na pewnym spotkaniu. I się stawił. A my Warszawę powitaliśmy dopiero ok godz. 17.  Dobrze mieć w takich chwilach dystans do pewnych osób i niekończące się pokłady cierpliwości.
 
W ciągu pozostałych dwóch dni Warszawa pozytywnie nas zaskoczyła i totalnie zauroczyła. Park Łazienkowski mienił się wszystkimi kolorami jesieni, wiewiórki jadły orzechy z ręki, paw biegał po trawie, sarna kroczyła spokojnie wśród łazienkowskich drzew... a ja dawno nie jadłam tak pysznych rurek z kremem.
Centrum Nauki Kopernik okazało się miejscem niesamowitym, wciągającym bez reszty i to nawet takie maluchy jak nasze dzieci. Strefa Bzzz, kręcące się koła, Zośka zamknięta w bańce mydlanej, strzały rakietą, latający dywan i ogromniaste cymbałki to tylko kropla w morzu atrakcji, które mieliśmy przyjemność poczuć wszystkimi zmysłami. Co za miejsce! Mimo tłumów nie bardzo chciało się  wychodzić a wspomnienia z tego miejsca są wciąż żywe.
Odwiedziliśmy również miejsce wypchane po uszy książkami, z pysznymi ciastkami i kawą. Ni to sklep, ni to kawiarnia, ale poczytać tam sobie można. Taki po prostu Czuły Barbarzyńca na Powiślu. I nabyliśmy sobie na pamiątkę książkę. Już ulubioną. JESTEM MIASTO. WARSZAWA. I z Paniami- Autorkami : Marianną Oklejak i Aleksandrą Szkoda była okazja się spotkać i dedykację z autografem dostać (tak na marginesie to wyjazd ten bardzo wzbogacił moją wiedzę na temat książek dla dzieci, w Czułym Barbarzyńcu mogłam zajrzeć i przeczytać z dziewczynkami wiele książek z naszej listy „wanted”, a obszerna Antosiowa biblioteczka również zaznajomiła nas z wieloma pozycjami. I nasza lista wcale się nie zmniejszyła, wręcz przeciwnie).
Starówka wydała nam się również uroczym miejscem, w blasku słońca zachwycały mnie odbudowane kamienice, kościoły i nawet Pałac Prezydenta miał w sobie to coś. Spacerując po ulicach Warszawy czułam się jak na wakacjach, chciałam żeby czas się zatrzymał a tamten spokój ducha, który wtedy odczuwałam został ze mną na zawsze. I uwierzcie mi, nie piłam alkoholu, nie paliłam i nie brałam narkotyków. Byłam z ludźmi których uwielbiam a ich obecność wystarczyła by nosić różowe okulary na nosie. Dziękujemy za gościnę kochani. A do Warszawy na pewno wrócimy. Chcemy więcej!
 

 
A po mój wpis gościnny zapraszam TU.


poniedziałek, 8 października 2012

Norwegia... (trochę spóźniona)

Pod koniec września polecieliśmy do Norwegii. Mieszka tam moja Kuzynka i Brat M. w związku z czym weekend spędziliśmy bardzo rodzinnie. Byliśmy trochę w Oslo i jego okolicach, a trochę na norweskiej farmie niedaleko Hamar. Oazie spokoju i relaksu. Czas minął szybko, zdecydowanie za szybko...i choć wymarzliśmy się trochę, to fajnie było odwiedzić Norwegię. Wiosną planujemy polecieć znowu..tym razem na dłużej, bo trzy dni to zdecydowanie za krótko, by nacieszyć się urokami tego kraju.

Kilka zdjęć sobotnich:
 


 


 I niedziela spędzona na farmie - przyznajcie, że miejsce urocze..











wtorek, 2 października 2012

Nocne wędrówki

Jak Antoś był malutki wielką radość sprawiały mi popołudniowe drzemki z Nim w jednym łóżku. Te małe łapki wlepione w moją twarz, Jego ciepły oddech. Niestety zanim skończył rok wspólnemu popołudniowemu spaniu powiedział stanowcze "nie". Zasypiał tylko w swoim łóżeczku. Sam. Nawet jak był chory, a M. był w rozjazdach i chciałam by spał ze mną, bo to po prostu było łatwiejsze i wygodniejsze z mojego punktu widzenia - Antoś protestował. Tak więc wisiałam nad Jego łóżeczkiem, wstawałam czasami po kilkanaście razy w ciągu nocy by sprawdzić czy ma gorączkę, jak się czuje, czy się nie rozkopał. Z jednej strony cieszyłam się, że lubi spać sam, z drugiej tęskniłam za tym czasem kiedy chętnie zasypiał między nami...
Jakiś tydzień temu Antoś obudził się w środku nocy z płaczem, wzięłam Go na ręce i usiadłam na łóżku (ciężko bowiem stać z 11 kilogramami żywej wagi, szczególnie jak człowiek został właśnie wybudzony z głębokiego snu). I wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy Antoś zszedł z moich rąk, wziął sobie poduszeczkę, i położył na niej głowę, gotowy by zasnąć z nami...
M. oczywiście nie w sosie, bo wstał niewyspany..Ja też nie powiem, bym miała dużo miejsca i swobody w czasie tej wspólnej nocy. Ale to nic. Bo miło było obudzić się całą rodziną w jednym łóżku. Szczególnie, że Antoś poszedł w nasze ślady i zamiast pobudki w okolicach 6  - wszyscy spaliśmy do 8. Jak nigdy!

piątek, 28 września 2012

Spotkania z muzyką

Jeszcze za mały na pierwsze lekcje muzyki.
Już wystarczająco duży, by wykazywać zainteresowanie instrumentami.
Czy Antoś w przyszłości będzie kompozytorem? To się okaże. Jak na razie chętnie przy pianinie i fortepianie siada i z pasją układa ręce na klawiaturze.



czwartek, 27 września 2012

Coś dla Mamy i środy z Tatą

Wczoraj była ta pierwsza środa z cyklu "środa z Tatą". Wczoraj po praz pierwszy Mama zamiast spędzać popołudnie z Antosiem - wyszła i poszła na warsztaty. Nie na byle jakie warsztaty, a mianowicie warsztaty o NVC - znane w Polsce jako Porozumienie bez Przemocy.
O tym, żeby wybrać się na szkolenie czy warsztaty tego typu myślałam od dawno. Ciężko było mi się jednak zdecydować, chyba z nieśmiałości. Myślałam o Antosiu i i czasie, który spędzając poza domem nie będzie naszym wspólnie spędzonym czasem. W końcu zdecydowałam się i nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z tej decyzji. Do domu wróciłam późno, ale naładowana pozytywną energią. W głowie staram się poukładać każdą myśl, każde słowo, które wczoraj usłyszałam, skonfrontowałam..Nie chcę by cokolwiek mi umknęło. Coraz jaśniejsza staje się dla mnie książką (wcześniej ciężka do przeczytania ze zrozumieniem) Marshalla Rosenberga. A to dopiero początek. Następne spotkanie za dwa tygodnie. Odliczam dni!!

wtorek, 18 września 2012

Tęsknota

W zeszłym tygodniu Antosia odwiedziła Babcia. Nie na długo, bo zaledwie na dwa dni...Antoś zdecydowanie nie zdążył się Nią nacieszyć. Odkąd wyjechała na pytanie "Antosiu, kto u Ciebie ostatnio był" dumnie odpowiada  - "Baba". Jak opowiadamy sobie kto jest członkiem naszej rodziny  - sprawa jasna: Mama, Tata, Baba i Antoś...Co więcej za każdym razem, gdy usłyszy jadącą windę patrzy w stronę drzwi, truchleje i pyta "Baba?" mając nadzieję, że może to Ona właśnie wsiadła do windy.
Tak więc Babciu - czyż pozostaje Ci cokolwiek innego, jak po prostu w tych drzwiach w końcu stanąć??

niedziela, 9 września 2012

Bohater

Antoś majsterkował dzisiaj z Tatą.
Skręcili stolik dziecięcy i krzesełko.
"Ty też możesz być bohaterem w swoim domu" :)






sobota, 25 sierpnia 2012

Rok i pół

Dzisiaj mija półtora roku od dnia urodzenia się Antosia...nie nadążam..jeszcze niedawno był takim malutkim Chłopczykiem, zupełnie niesamodzielnym, mało ruchliwym...dziś lata po domu jak tornado, wszystkiego dotknie, wszędzie się wespnie, co da radę to ściągnie z półki. Wyraźnie wypowiada "nie" gdy coś Mu się nie podoba lub nie ma na coś ochoty. Uśmiecha się szeroko, gdy zaczynamy bawić się w zabawę, która sprawia Mu frajdę. Jedząc samodzielnie, głośno akcentuje "mniam mniam" na znak tego, jak bardzo Mu smakuje, a gdy brzuszek ma już pełen nonszalancko odsuwa talerzyk i wyciąga rączki na znak, by wyjąć Go z fotelika. Jest dobrym słuchaczem - gdy chcę Mu coś wytłumaczyć patrzy mi w oczy i słucha z uwagą. Bacznie obserwuje świat i niczego się nie boi. W czasie spaceru z łatwością oddala się i biega po trawniku za motylem czy gołębiem. Naśladuje odgłosy zwierząt, wskazuje części ciała, uwielbia się kąpać - w wakacje na prośbę "Antosiu, chodź do kąpieli" wszedł bezszelestnie do łazienki i w butach oraz spodniach stanął w wanience pełnej wody...obecnie Jego ulubioną zabawą jest nakładanie moich butów i chodzenie w nich po mieszkaniu...
Antoś jest naszą największą radością.. Codziennie jak na Niego patrzę to rozpiera mnie duma. I zadaję sobie pytanie - czym sobie zasłużyłam na takie zdrowe, mądre, kochane Dziecko??

piątek, 24 sierpnia 2012

Podróże kształcą

Trzy tygodnie wakacji były dla Antosia czasem ogromnych zmian. Zmian Jego samego. Wrócił znad morza jako doroślejszy, bardziej samodzielny Chłopiec. Przede wszystkim zaczął wypowiadać pierwsze słowa (poza Mama i Tata)..na razie słowem, które króluje i jest wypowiadane najczęściej (można liczyć w setkach wypowiadanych razy w ciągu doby) jest "autko". Antoś bowiem co chwilę znajduje wśród swoich zabawek jakiś samochodzik i pokazując go nazywa autkiem. W książeczkach żadnego nie pominie - wskazuje paluszkiem i nazywa. Jak tylko jakiś samochód przejeżdża pod naszymi oknami, zastyga w bezruchu, wsłuchuje się i informuje wszystkich wkoło, co usłyszał - autko. Nie muszę chyba pisać, co dzieje się w czasie spaceru :). Są też inne słówka i coraz ich więcej. Radość rozpiera mnie na samą myśl, że już niebawem będę mogła sobie z Antosiem zwyczajnie pogadać :). Że będzie to dialog, a nie monolog. Myślę, że zadowolony jest także Dziadek, który podczas wspólnego tygodnia z Antosiem wiele razy mógł usłyszeć wyraźne wołanie Wnuka "Dziaaaadzia..Dziaaaaadziaaaaaaaaa".
Kolejną umiejętnością, którą mamy opanowaną prawie do perfekcji jest samodzielne jedzenie - w zasadzie wszystko poza zupą zjadane jest bez najmniejszego problemu. Jogurt z kubeczka, kanapeczki, mięsko, warzywa, owoce, makaron - trafiają prosto do buzi przy pomocy sztućców. Tylko zupa jeszcze trochę ucieka z łyżki..no ale umówmy się - z zupą wcale nie jest tak prosto :).
Wakacje nie byłyby wakacjami gdyby nie pewne rozluźnienie w kwestii diety..i tak Antoś po raz pierwszy jadł gofry oraz lody - musielibyście widzieć Jego minę gdy dostał swoją pierwszą własną gałkę lodów - delektował się nim dobre pół godziny..czas się dla Antosia zatrzymał i nic innego nie było ważne :)
Ponadto Antoś zaczął sam zjeżdżać na zjeżdżalni (wcześniej tylko przy asekuracji kogoś dorosłego), kąpał się w morzu (wiele razy...był dużo wytrwalszy niż niejeden dorosły - po prostu rozpędzał się i wbiegał do lodowatego Bałtyku), brodził w kałużach ubrany w kalosze (wcześniej nie było takiej okazji, bo wiosna i lato niemal bezdeszczowe), budował zamki z piasku, robił babki, ganiał za psem...




środa, 22 sierpnia 2012

W Jastarni z Babcią i Dziadkiem

 Ostatni tydzień wakacji Antoś spędził z Dziadkami w Jastarni. Przyjechali specjalnie z Wrocławia, żeby mógł skorzystać z nadmorskiego klimatu nieco dłużej. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni, bo zależy nam, żeby Antoś był z Dziadkami zżyty i miał z Nimi dobrą relację. Dodatkowo my sami mieliśmy trochę luzu i czasu dla siebie - byliśmy z M. na miejscu bowiem tylko "trochę".
Antoś wdzięczył się i zaskakiwał Dziadków coraz to nowymi umiejętnościami. Na stołówce był stawiany za przykład, gdy z apetytem wcinał kanapki oraz samodzielnie jadł zupę (oczywiście większość lądowała na ubraniu, krzesełku i podłodze, ale sztukę celowania do buzi łyżką pełną zupy mamy już niemal opanowaną :)), budował z Dziadkiem zamki z piasku, chodził na spacery, czytał książeczki, dawał Babci buziaczki, jeździł na rowerze, rysował, bawił się...

fot.: Dziadek Jurek


Nie zaskoczę Was pewnie jak dodam, że wszyscy byli zachwyceni - zarówno dumni Dziadkowie, jak i Antoś, który podczas naszej nieobecności nawet nie zauważył, że wyjechaliśmy :)


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Na kempingu w Chałupach

O ile w zeszłym roku wakacje spędziliśmy w drewnianych domkach w Jastarni, o tyle w tym roku, ze względu na bliskość zatoki oraz nieograniczoną możliwość uprawiania sportów wodnych wybraliśmy Chałupy i domki holenderskie. Domki holenderskie zwane także "kempingówkami" do złudzenia przypominają przyczepy, z tą różnicą, że są większe, wyposażone w kuchnię, łazienkę, z przyłączem wodnym i gazowym...miejsca jest w nich w sam raz na czteroosobową rodzinę, ale wierzcie mi - sprawdziliśmy że śmiało mogą w nich mieszkać cztery osoby dorosłe, dwoje dzieci i pies. Wówczas troszkę mniej komfortowo, ale o ile ciekawiej i zabawniej...
Tak więc tegoroczny urlop spędziliśmy na kempingu. Było super. Dzieciaki latały sobie wokół domków, bawiły się, kopały piłkę...ktoś z dorosłych zawsze miał na Nie oko i był z jednej strony na tyle blisko, by odpowiednio szybko zareagować, z drugiej zaś Dzieci miały szansę poczuć luz i swobodę, by móc samodzielnie eksplorować otaczający Je świat. To podobało mi się najbardziej i tego brakuje mi mieszkając w centrum miasta.
Chałupy są chyba najwęższym odcinkiem Półwyspu Helskiego - mieszkając na kempingu mieszczącym się zaraz przy zatoce na plażę nad morze spacer trwa zaledwie kilka minut. Wystarczy przejść przez ulicę, tory kolejowe (jeden pas, bo na dwa nie ma miejsca) oraz piękny gęsty las by stanąć na szerokiej, biało złotej plaży. Plaży gdzie nie ma tłumów, problemów z rozłożeniem ręcznika tak, by nie leżeć w stopach przypadkowych wczasowiczów z pobliskiego ośrodka. Plaży na której nie czuć brzydkich zapachów, nie wiele jest niedopałków oraz pustych porozrzucanych butelek. Plaży na którą idzie się przez las, bez straganów z pistoletami na wodę, watą cukrową, balonami, szkatułkami z muszelek czy obrazków z bursztynów.

I jeszcze jedno - na Helu nigdy nie jest nudno. Bo nawet jak troszkę pada, to są różne alternatywy spędzenia wolnego czasu - wycieczki koleją do pobliskich miejscowości (nawet nie wyobrażacie sobie jaka to frajda dla dzieciaków dziś, gdy wszędzie jeździ się głównie samochodem), wycieczki rowerowe wzdłuż Półwyspu, spacery leśnymi ścieżkami, park linowy,place zabaw...Jednym słowem - byle do następnych wakacji. Najlepiej w podobnym składzie, rzecz jasna!!

Poniżej krótka fotorelacja:

Generalnie pogoda dopisywała

Choć cieplejsze kurtki też się przydały...

Atrakcji było co nie miara..każdy znalazł coś dla siebie
Dzieci korzystały z towarzystwa rówieśników...

...kąpały się w morzu, ale i w basenie.

Panowie chętnie grywali w pokera

Podczas gdy Panie prowadziły długie rozmowy na tematy różne - od wychowania dzieci, poprzez diety, modę, aż do ploteczek...jak to Panie :)

Byliśmy na kilku wycieczkach, w parku linowym, na rowerach..."ślizgaliśmy" się na skimboardach

Były kursy windsurfingu oraz kite'a

Antoś oprócz morza zakochał się w pociągach...wsłuchiwał się uważnie gdy przejeżdżały, naśladował je (do dzisiaj naśladuje, mimo że już nie przejeżdżają niedaleko), a widząc jakiś z bliska zapierało Mu dech w piersiach

Dla chętnych organizowane były także rozgrywki w bule


Niestety - wszystko, co dobre, szybko się kończy...


Oby jesień i zima nie dłużyły się za bardzo, bo już myślę o wakacjach w przyszłym roku...lubię na coś czekać, a na wakacje to w szczególności.