Strony

.

.

poniedziałek, 29 października 2012

Słowa..słowa

Antoś coraz więcej mówi. Ostatnio rozgadał się na dobre. Powtarza coraz więcej i coraz trudniejsze słowa: mama, tata, baba, dziadzia, autko, nie, Lalo, Babo (bohaterowie książeczek)...o tym już pisałam. W ostatnim tygodniu mówi także: pa-king (parking) , kuya (kura), Kuba, jajo, kupa (na nocnik jednak siadać nie chce), kotki. Z każdym dniem powtarza coraz więcej i coraz śmielej - wyłapuje słówka spośród tych, które wypowiadamy i po prostu je powtarza. A ja nie mogę się doczekać, jak w końcu sobie pogadamy...choć wiem, że jak tylko Antosiowy aparat mowy odblokuje się na dobre - buzia nie będzie Mu się zamykać :)

wtorek, 23 października 2012

Setny wpis o niedzielnej nocy

Nie wiem czy chcę o tym pisać. Chyba lepiej o tym zapomnieć i nie myśleć nigdy więcej. Byliśmy z Antosiem w weekend we Wrocławiu. Podróż zaplanowaliśmy wcześniej i mieliśmy lecieć samolotem. W sobotę rano wylot był opóźniony o 3 godziny, które to 3 godziny siedzieliśmy w samolocie. Myślałam, że to najgorsze co może być, tak siedzieć w samolocie i próbować zająć czymś dziecko. Ale najgorsze było dopiero przed nami.
Weekend spędziliśmy wspaniały. Spotkaliśmy znajomych, rodzinę. Miałam okazję spotkać się z przyjaciółką, z którą dawno się nie widziałyśmy i przegadać z Nią niemal całą noc. Żal było trochę wracać. Jechaliśmy na lotnisko w niedzielę wieczorem i zastanawiałam się czy w ogóle odlecimy, bo zaczynała się robić dosyć gęsta mgła. Na lotnisku jednak wszystko poszło sprawnie. Obsługa zapewniała, że odlecimy, że dolecimy do Warszawy, że samoloty są wyposażone w specjalne czujniki, że lądują prawie same, a piloci są świetnie wyszkoleni. Wsiedliśmy zatem do samolotu spokojni. Spokój zaburzył komunikat, który usłyszeliśmy będąc nad Warszawą, informujący nas że w Warszawie jest zbyt duża mgła i samolot musi lecieć do... Rzeszowa. Na pawdę nie wiem, dlaczego do Rzeszowa, dlaczego nie spowrotem do Wrocławia i na prawdę nie rozumiem jakim prawem z Wrocławia w ogóle wystarował. W Rzeszowie wylądowaliśmy ok 22. Wysiadłam z samolotu, ale naszego wózka oczywiście pod samolotem nie było. Nie dziwne - tej nocy zostało tam skierowanych sześć samolotów, a osób do obsługi całego lotniska było może cztery. Czekaliśmy zatem na bagaż, ja z niemal śpiącym Antkiem na rękach. Nie wiedziałam kogo pytać, kogo prosić o pomoc..czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Usłyszałam, że jedna Pani mówi coś o taksówce, że zamawia i zbiera osoby chętne, podeszłam podpytać, o co chodzi - usłyszałam "Zamawiamy taksówkę do Warszawy, ale mamy już komplet. Dla Pani z dzieckiem już nie ma miejsca". Bez komentarza. Każdy mnie unikał, nikt nie chciał rozmawiać - czułam się jak zbędny balast, któremu z pewnością trzeba będzie pomóc. A to przecież niewygodne.
W myślach szybko przejrzałam co mam przy sobie - 3 pieluchy, pół paczki chusteczek mokrych, pół małej butelki wody, kilka miarek mleka modyfikowanego (bez butelki i smoczka)...nie wiedziałam jak długo będę musiała koczować w Rzeszowie. Po półtorej godziny stania pod taśmą wydającą bagaże wyjechała pierwsza walizka, w miedzyczasie udało mi się znaleźć kogoś z obsługi lotniska i dowiedzieć, że będą podstawiane autokary do Warszawy. Nie chciałam wsiadać do takiego autokaru. Była już 24, nie wiem na która byśmy dotarli. Uważałam to rozwiązanie za bardzo niebezpieczną formę podróży z małym dzieckiem. Poprosiłam o hotel i przebukowanie biletu na nastepny dzień. Zgodzili się. Ok 24.30 dotarliśmy do hotelu..no może bez przesady..do jakiegoś zajazdu. Pokoje były byle jakie, bez ogrzewania. Położyłam siebie i Antka w ciuchach, okryłam nas kołdrą i próbowałam zasnąć. Trzęśliśmy się z zimna, a Antoś do tego kaszlał całą noc. Przeraźliwie kaszlał. O 7.30 obudził mnie telefon - informacja, że o 8 mamy być gotowi pod recepcją, bo przyjedzie po nas transport i zawiezie nas na lotnisko. Bez śniadania. Zrobiłam Antosiowi w bidonie mleko, które miałam z wody butelkowej i poprosiłam o trochę wrzątku na recepcji. Szczęście, że Pani z recepcji była bardzo miła i sama przyszła do naszego pokoju i zaoferowała swoją pomoc w zniesieniu bagaży. To była chyba jedyna osoba, która sama bezinteresownie mi pomogła w tej całej sytuacji.
Pojechaliśmy na lotnisko. Tam dosyć sprawnie przepisano nasz bilet i skierowano do odprawy. Było tuż przed 9 i w przeciągu ok 20 minut nasz samolot miał odlecieć. Wsiedliśmy zatem do samolotu i znowu czekanie...bo mgła, bo złe warunki atmosferyczne. Antoś wołał o jedzenie, a ja jedyne co miałam to misie haribo i krakersy. Na lotnisku nic innego nie udało mi się kupić, a w samolocie nic nie podawali. Z Rzeszowa wylecieliśmy ok 11.30. O 12.30 byliśmy w Warszawie. Oboje głodni, zmarznięci, przeziębieni i zmęczeni.
I pomyśleć, że to musiał być temat setnego posta na tym blogu.

czwartek, 18 października 2012

Jestem Miasto. Warszawa. Tym razem o książce.

Antoś bardzo lubi książeczki obrazkowe. Takie, w których tekstu jest bardzo mało, albo nawet wcale. Hitem u nas stała się Ulica Czereśniowa, którą można oglądać i opowiadać o niej bez końca. Mnóstwo szczegółów, zależności, historii które można stworzyć. Jak dla mnie to książkowy "must" dziecięcej biblioteczki.

Jaki czas temu czytałam o podobnej książce, tyle że obrazującej historię Warszawy. Chciałam ją mieć. Nie to, że jestem dumna, że mieszkam w Stolicy (Mamo SynAlka liczę na małego plusika ;)). Po prostu traktuję ją jako pamiątkę. Pamiątkę tego, że tu aktualnie żyjemy, pamiątke tego, że Antoś się w tu właśnie urodził. Teraz także pamiątkę minionego weekendu. Tak, tak..bo właśnie w zeszły weekend udało się ją kupić podczas Czułych Czytanek na warszawskim Powiślu. W dodatku wzbogaconą autografami Autorek.


Książka znacznie różni się od innych tego typu. Jest kompletem kart z mapami obrazującymi Warszawę od czasów prehistorii do teraźniejszości. Nie ma w niej bohaterów, którzy wędrują przez wszystkie strony z nami i ktorych losy możemy śledzić..mimo to, jest pozycją którą warto mieć. Choćby dlatego, że kawał ważnej historii naszego Kraju miał miejsce właśnie w Stolicy. Raczej dla starszych dzieci (powiedzmy 4+), ale Maluchy też znajdą coś dla siebie. Polecam na prezent. My też kupiliśmy jedną extra :)

Jestem Miasto. Warszawa.
Marianna Oklejak, Aleksandra Szkoda
Wyd. Czuły Barbarzyńca

środa, 17 października 2012

Wpis gościnny: Jestem miasto. Warszawa.


Czekali na Nas długo, pierwsze zaproszenie dostaliśmy jakiś rok temu. My wciąż odkładaliśmy ten wyjazd na później i później...a czas leciał. W końcu postanowiliśmy, że jedziemy. Choć znamy Ich od dawna i wiemy Jacy są, zżerała nas ciekawość jakie to sobie gniazdo w tej Warszawie uwili.
 
Plan był prosty, wyjedziemy w piątek wczesnym rankiem by być całe 3 dni w Warszawie nie tracąc ani jednego dnia z tego weekendu. Wstaliśmy zgodnie z planem, wpakowaliśmy śpiące dzieci do samochodu i szczęśliwi i podekscytowani wyjechaliśmy z Wrocławia. Jakieś 2 godziny drogi za Wrocławiem jeden telefon sprawił, że musieliśmy zawrócić, a Mąż w pełni dyspozycyjny musiał stawić się punkt 10 na pewnym spotkaniu. I się stawił. A my Warszawę powitaliśmy dopiero ok godz. 17.  Dobrze mieć w takich chwilach dystans do pewnych osób i niekończące się pokłady cierpliwości.
 
W ciągu pozostałych dwóch dni Warszawa pozytywnie nas zaskoczyła i totalnie zauroczyła. Park Łazienkowski mienił się wszystkimi kolorami jesieni, wiewiórki jadły orzechy z ręki, paw biegał po trawie, sarna kroczyła spokojnie wśród łazienkowskich drzew... a ja dawno nie jadłam tak pysznych rurek z kremem.
Centrum Nauki Kopernik okazało się miejscem niesamowitym, wciągającym bez reszty i to nawet takie maluchy jak nasze dzieci. Strefa Bzzz, kręcące się koła, Zośka zamknięta w bańce mydlanej, strzały rakietą, latający dywan i ogromniaste cymbałki to tylko kropla w morzu atrakcji, które mieliśmy przyjemność poczuć wszystkimi zmysłami. Co za miejsce! Mimo tłumów nie bardzo chciało się  wychodzić a wspomnienia z tego miejsca są wciąż żywe.
Odwiedziliśmy również miejsce wypchane po uszy książkami, z pysznymi ciastkami i kawą. Ni to sklep, ni to kawiarnia, ale poczytać tam sobie można. Taki po prostu Czuły Barbarzyńca na Powiślu. I nabyliśmy sobie na pamiątkę książkę. Już ulubioną. JESTEM MIASTO. WARSZAWA. I z Paniami- Autorkami : Marianną Oklejak i Aleksandrą Szkoda była okazja się spotkać i dedykację z autografem dostać (tak na marginesie to wyjazd ten bardzo wzbogacił moją wiedzę na temat książek dla dzieci, w Czułym Barbarzyńcu mogłam zajrzeć i przeczytać z dziewczynkami wiele książek z naszej listy „wanted”, a obszerna Antosiowa biblioteczka również zaznajomiła nas z wieloma pozycjami. I nasza lista wcale się nie zmniejszyła, wręcz przeciwnie).
Starówka wydała nam się również uroczym miejscem, w blasku słońca zachwycały mnie odbudowane kamienice, kościoły i nawet Pałac Prezydenta miał w sobie to coś. Spacerując po ulicach Warszawy czułam się jak na wakacjach, chciałam żeby czas się zatrzymał a tamten spokój ducha, który wtedy odczuwałam został ze mną na zawsze. I uwierzcie mi, nie piłam alkoholu, nie paliłam i nie brałam narkotyków. Byłam z ludźmi których uwielbiam a ich obecność wystarczyła by nosić różowe okulary na nosie. Dziękujemy za gościnę kochani. A do Warszawy na pewno wrócimy. Chcemy więcej!
 

 
A po mój wpis gościnny zapraszam TU.


poniedziałek, 8 października 2012

Norwegia... (trochę spóźniona)

Pod koniec września polecieliśmy do Norwegii. Mieszka tam moja Kuzynka i Brat M. w związku z czym weekend spędziliśmy bardzo rodzinnie. Byliśmy trochę w Oslo i jego okolicach, a trochę na norweskiej farmie niedaleko Hamar. Oazie spokoju i relaksu. Czas minął szybko, zdecydowanie za szybko...i choć wymarzliśmy się trochę, to fajnie było odwiedzić Norwegię. Wiosną planujemy polecieć znowu..tym razem na dłużej, bo trzy dni to zdecydowanie za krótko, by nacieszyć się urokami tego kraju.

Kilka zdjęć sobotnich:
 


 


 I niedziela spędzona na farmie - przyznajcie, że miejsce urocze..











wtorek, 2 października 2012

Nocne wędrówki

Jak Antoś był malutki wielką radość sprawiały mi popołudniowe drzemki z Nim w jednym łóżku. Te małe łapki wlepione w moją twarz, Jego ciepły oddech. Niestety zanim skończył rok wspólnemu popołudniowemu spaniu powiedział stanowcze "nie". Zasypiał tylko w swoim łóżeczku. Sam. Nawet jak był chory, a M. był w rozjazdach i chciałam by spał ze mną, bo to po prostu było łatwiejsze i wygodniejsze z mojego punktu widzenia - Antoś protestował. Tak więc wisiałam nad Jego łóżeczkiem, wstawałam czasami po kilkanaście razy w ciągu nocy by sprawdzić czy ma gorączkę, jak się czuje, czy się nie rozkopał. Z jednej strony cieszyłam się, że lubi spać sam, z drugiej tęskniłam za tym czasem kiedy chętnie zasypiał między nami...
Jakiś tydzień temu Antoś obudził się w środku nocy z płaczem, wzięłam Go na ręce i usiadłam na łóżku (ciężko bowiem stać z 11 kilogramami żywej wagi, szczególnie jak człowiek został właśnie wybudzony z głębokiego snu). I wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy Antoś zszedł z moich rąk, wziął sobie poduszeczkę, i położył na niej głowę, gotowy by zasnąć z nami...
M. oczywiście nie w sosie, bo wstał niewyspany..Ja też nie powiem, bym miała dużo miejsca i swobody w czasie tej wspólnej nocy. Ale to nic. Bo miło było obudzić się całą rodziną w jednym łóżku. Szczególnie, że Antoś poszedł w nasze ślady i zamiast pobudki w okolicach 6  - wszyscy spaliśmy do 8. Jak nigdy!