Strony

.

.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Mama z wózkiem i policjant

fot.: internet
Sytuacja miała miejsce wczoraj, w poniedziałek. Około godziny 10 wyszłam z Antosiem na spacer do Parku Ujazdowskiego. Idąc chodnikiem przy ulicy Pięknej napotkałam na trudność w postaci źle zaparkowanego samochodu zagradzającego drogę. Gdybym nosiła rozmiar 36 pewnie wciągnęłabym brzuch i przecisnęła się między autem marki Volvo V40 combi a ścianą stojącej tam kamienicy i poszłabym dalej. Niestety do rozmiaru 36 jeszcze troszkę ;) mi brakuje, a w dodatku byłam z wózkiem, który ma szeroki rozstaw kół. Nijak nie mogłam zmieścić się w szparkę, którą uprzejmy kierowca zostawił dla przechodniów. Ciśnienie podskoczyło mi momentalnie, jako że na mojej trasie do parku takie sytuacje zdarzają się nad wyraz często. Zazwyczaj czekam cierpliwie na kierowcę, mówię mu, co o tym myślę i idę dalej. Tym razem czekanie okazało się być dużo dłuższe niż przypuszczałam. Dodatkowo oprócz mnie zebrało się kilka innych mam i opiekunek, które miały ten sam problem. Jedna z nich postanowiła zadzwonić po Straż Miejską, a że nie miała do nich numeru to zadzwoniła na Policję. Pani przyjęła zgłoszenie mówiąc, że patrol za chwilkę podjedzie i rozwiąże problem. Postanowiłam poczekać, bo jak wspólnie uznałyśmy lepiej jak będzie nas więcej. Przyjechała Policja i proszę sobie wyobrazić jak zdziwieni byli, że dzwonimy do nich z taką sprawą. Panowie zasugerowali, że zamiast po nich dzwonić możemy przecież przespacerować się naokoło, po pasach, inną drogą, omijając tym samym ten właśnie chodnik. Zawrzałam. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ja mam chodzić naokoło, a kierowca auta nie może zatrzymać się dwie ulice dalej…Panowie powiedzieli, że oni się takimi sprawami nie zajmują i że zadzwonią na Straż Miejską, gdyż to w ich kompetencjach leży rozwiązywanie takich problemów. Klasyczna spychologia. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że nas okłamali. Nie zadzwonili i nie przywołali na miejsce zdarzenia żadnej jednostki. Skąd wiem? Otóż po około 15 minutach czekania jedna z Pań zdobyła numer na Straż Miejską i zadzwoniła tam, by dowiedzieć się czy takowe zgłoszenie było wysyłane. Nie było. Panowie policjanci przyjechali, stwierdzili, że nie chce im się zajmować sprawą, dali nam dobrą radę, okłamali i odjechali. Jak się później okazało tego typu sprawy jak najbardziej leżą w ich kompetencjach i mogli rozwiązać problem w 15 minut. Gdyby tylko mieli w sobie odrobinę chęci.


Nie dziwi mnie wcale, że obywatele nie szanują i nie poważają Policji. Najgorsza jest jednak ta bezsilność…bo dzieci jadące wczoraj wózkach to przyszli podatnicy, którzy będą ciężko pracować na wcześniejsze, nie małe, policyjne emerytury.

sobota, 27 sierpnia 2011

Najmłodszy pływak

Mieliśmy tego nie zrobić jeszcze przez kolejnych kilka miesięcy, ale po głębszym namyśle stwierdziłam, że może warto zdecydować się wcześniej. I tak się stało. Dzisiaj po raz pierwszy wybraliśmy się całą rodziną na basen.

Po wejściu na pływalnię, Antoś rozglądał się z zaciekawiem i wszystko uważnie obserwował. Gdy zamoczyliśmy się w basenie, z początku troszkę płakał i krzyczał z dezaprobatą, ale po kilku minutach przyzwyczaił się do temperatury wody, rozluźnił się, uśmiechnął i czerpał z kąpieli garściami. Wymachiwał nóżkami, rączkami i nawet nie zniechęcił się, gdy inne dzieci przypadkowo chlapnęły go wodą. Bez dwóch zdań bardzo mu się podobało.Nawet pozwolił się wykapać pod prysznicem, co było nie lada zaskoczeniem - bowiem wcześniejszy kontakt z bieżącą wodą zawsze kończył się płaczem.
Gdy skończyliśmy naszą wodną przygodę, Antoś zmęczony, ale bardzo szczęśliwy zasnął w objęciach M.



czwartek, 25 sierpnia 2011

Pół roku

Minęło pół roku. Wydaje się, że Antoś dopiero co przyszedł na świat, a to już sześć miesięcy. Jest już dużym bobasem, który potrafi obracać się z brzuszka na plecy i z pleców na brzuszek (to pierwsze wychodzi mu zdecydowanie sprawniej). Leżąc na brzuszku podnosi pupę, próbuje odpychać się nóżkami i coraz częściej udaje mu się przesunąć delikatnie do przodu. Potrafi także obrócić się wokół własnej osi. Chwyta zabawki znajdujące się w zasięgu jego wzroku, również te, które widzi jedynie kątem oka. Grzechocze nimi, wymachuje, rozrzuca, bierze do buzi, przekłada z jednej ręki do drugiej. Bardzo aktywnie rusza zarówno rękami, jak i nóżkami. Nóżki z łatwością chwyta i bierze do buzi. Uwielbia sam sobie ściągać skarpetki. Uśmiecha się szeroko, śmieje się głośno, troszkę gaworzy, robi „prrrrrrr” ustami, no ale przede wszystkim śpiewa. Codziennie rano, po przebudzeniu, śpiewa sobie leżąc w łóżeczku i czekając aż do niego podejdę. Opanował sztukę picia z kubeczka i jedzenia łyżeczką. Obiema rączkami potrafi chwycić butelkę i bezbłędnie trafia smoczkiem do buzi. Doskonale radzi sobie z chrupkami kukurydzianymi i na sam ich widok przebiera nóżkami. Z czyjąś pomocą podciąga się do siedzenia, ale sam siedzieć jeszcze nie potrafi. Waży lekko ponad 7 kg i nosi rozmiar 68. Wciąż nie ma ani jednego zęba.

Antoś budzi się zazwyczaj między 5.30 a 6.00 i wówczas dostaje 150 ml mleka w butelce. Zjada to szybko i z apetytem, by mieć siłę na rozpoczynający się dzień. Zaraz po jedzeniu biorę Go do naszego łóżka, gdzie czytamy książeczki, oglądamy obrazki, a ja opowiadam mu co na tych obrazkach się znajduje. Ćwiczymy nazwy zwierzątek oraz dźwięki jakie wydają. Zadziwiające jest, że w czasie tych porannych chwil z lekturą Antoś doskonale skupia swoją uwagę. Uważnie przygląda się obrazkom i słucha, co do Niego mówię. Około 8 robi się zmęczony i zasypia, by o 9 obudzić się na śniadanie – kaszkę z dodatkiem świeżych owoców. Wkładam go w kuchni do krzesełka do karmienia i zakładam śliniak, a On cieszy się i przebiera nóżkami, bo doskonale wie, że zaraz dostanie coś pysznego. Kaszkę pięknie je łyżeczką z miseczki, szeroko otwierając buzię i mrucząc sobie „mmmmm”. Wyraźnie mu smakuje. Następnie dostaje dwie bądź trzy chrupki kukurydziane, a ja sprzątam w kuchni. Przebieramy się i ok. 10 wychodzimy na spacer. Mamy trochę czasu, bo do domu wracamy dopiero ok. 13.30. Wówczas Antoś dostaje zupkę łyżeczką z miseczki, którą zajada z ogromnym entuzjazmem. Jego dzienna porcja to około 230-250 g. Po obiadku zazwyczaj jest pora drzemki, odkładam Go wówczas do łóżeczka, by zasnął i mam trochę czasu by zająć się sobą, domem bądź obiadem. Poobiednia drzemka trwa nie dłużej niż dwie godziny. Ok. 16.30 Antoś budzi się w doskonałym nastroju, ale głodny. Dostaje zatem 150 ml mleka z butelki co sprawia, że jest gotowy do zabawy. Wówczas z pracy wraca M., jemy obiad, a następnie już we trojkę spędzamy czas wolny. Ok. 19 zaczynamy szykować kąpiel. Jest to codzienny rytuał. M. kąpie Antosia, ubieramy Go, a następnie M. go karmi (180 ml mleka z butelki) i odkłada do łóżeczka. Antoś błyskawicznie sam zasypia i śpi słodko do następnego dnia, kiedy to budzi się między 5.30 a 6.00 pośpiewując uroczo w swoim łóżeczku.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Niania

Temat poszukiwania Niani jest obecnie tematem nr 1 w naszym domu. Zbliża się bowiem nieuchronnie, wielkimi krokami, dzień w którym będę musiała zostawić Antosia z Piastunką, a sama wyruszę do pracy. Mimo, iż zdecydowałam się na początek wrócić na niepełny wymiar godzin, sama myśl o pozostawieniu Antosia pod opieką kogoś obcego spędza mi sen z powiek. Zaczęłam zatem szukać Niani. Kroki swe skierowałam na popularny portal internetowy, na którym ogłaszają się opiekunki oraz mamy szukając się wzajemnie. Odzew był natychmiastowy i w ilości przekraczającej moje najśmielsze oczekiwania. Panie pisały maile, dzwoniły…Wiedziałam dobrze kogo szukam, miałam jasno określone kryteria, wymagania, oczekiwania. To znacznie ułatwiło sprawę, gdyż wiele Pań okazało się nieodpowiednimi już w czasie rozmowy telefonicznej. Te, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie podczas rozmowy telefonicznej zapraszałam do domu w celu bliższego poznania. Po kilku dniach nieustannie dzwoniącego telefonu oraz ciągłych odwiedzin Opiekunek w naszym mieszkaniu zdecydowaliśmy się. Mam nadzieję i wierzę, że decyzję podjęliśmy słuszną. Na pewno o tym jeszcze kiedyś napiszę. Dzisiaj chciałam skupić się raczej na tych Nianiach, z którymi razem z M. nie mieliśmy ochoty podjąć współpracy.


Tak, jak pisałam wcześniej najpierw starałam się rozmawiać z Paniami przez telefon. Panie zazwyczaj opowiadały o sobie i o swoim doświadczeniu, a w miarę potrzeby zadawałam dodatkowe pytania by dowiedzieć się wszystkiego, co mnie interesowało. Zdarzył się jednak i taki telefon, kiedy to Pani obsypała mnie ogromną ilością pytań w stylu: „czy dziecko jest grzeczne?” „czy długo śpi w ciągu dnia?” „czy w budynku jest winda?” „jak daleko jest do pobliskiego parku?” po czym nie dając mi dojść do słowa stwierdziła, że ona się zastanowi i jak będzie zainteresowana to zadzwoni w przyszłym tygodniu. Inna natomiast w czasie rozmowy telefonicznej przekonywała mnie, iż mimo wysokiej ceny, na którą nie możemy sobie z M. pozwolić powinniśmy Ją właśnie zatrudnić gdyż jest najlepszą nianią i tylko z Niej będziemy zadowoleni. Powtarzała w kółko to samo, mówiła szybko i nijak nie dawała zakończyć ze sobą rozmowy. Opowiadała o swoich problemach finansowych, o tym że musi zapłacić rachunki itd. Jak zaproponowałam Jej spotkanie, dla świętego spokoju, byle tylko móc się rozłączyć, stwierdziła, że w tym tygodniu to nie ma czasu, bo idzie do fryzjera i umówiła się z koleżanką, w przyszłym ma urlop…także może za dwa tygodnie.

Jak tylko któraś z Pań wydawała się spełniać nasze oczekiwania, zapraszałam ją w celu bliższego poznania. I tak np. drugiego dnia poszukiwań przyszła do nas Pani, która pracowała 10 lat na oddziale noworodkowym, a następnie była nianią. Tak twierdziła. Natomiast na udokumentowanie pracy w szpitalu nie miała nic, poza jakimś świstkiem o skończonym kursie pierwszej pomocy, który to kurs odbyła we wczesnych latach 80tych. Pani wyraźnie się u nas podobało, bo pokusiła się nawet o następujące stwierdzenia: „No tu u Pani to bym mogła pracować, mam ulicę dalej dużo koleżanek” W dodatku opowiadała, że „z dziećmi to Ona wojuje już od 6 lat, ale zawsze bierze takie najmniejsze, bo te starsze to trzeba pilnować - nigdy nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy”. Ponadto opowiadała o swoich sprawdzonych metodach wychowawczych polegających na zamykaniu dzieci w pokoju na klucz, gdy tylko były nieposłuszne. Na koniec przeszła do opowieści, jak ciężko Jej się żyje, że jej jedyną rozrywką jest telewizja kablowa i że jest nianią bo z emerytury nie starcza Jej na, i tu cytuję, „żarcie”. Na pytanie o to, co robi z dzieckiem w ciągu dnia zdziwiona odpowiedziała „ No jak to co…bawię się”. O zgrozo…już sobie wyobrażam Jej opiekę nad Antosiem – biedak płacze zamknięty w pokoju, a Ona z koleżankami pije kawę i ogląda seriale…

Innym razem przyszła Pani posiadająca świetne referencje, zadbana, uśmiechnięta…czar prysł gdy zaczęła opowiadać, że jest tak świetną Nianią, że dzieci wolą spędzać czas z Nią niż z rodzicami. Że wszystkie dzieci, którymi się dotąd opiekowała płakały jak wracali rodzice i cieszyły się gdy rano zostawały z Nią. Ponoć jedna dziewczynka na swoich urodzinach bawiła się tylko z nianią i tylko z prezentu od Niej się cieszyła, nie zwracając uwagi na zaproszonych gości. Dodatkowo Pani przekonywała nas jak zbawienny wpływ na rozwój dziecka ma telewizja i że robimy błąd wychodząc z założenia, że dzieci należy przed telewizją chronić, a nie sadzać. Zadzwoniłam do Niej dzień po naszym spotkaniu, by podziękować za wizytę i poinformować, że nie do końca tego szukamy. Pani była oburzona, stwierdziła że robimy straszny błąd i że trudno będzie o kogoś lepszego. No cóż…

Trafiła do nas również Pani, która pouczała mnie co powinnam robić z własnym dzieckiem. Trafiła właśnie w porze spania Antosia, który troszkę marudził próbując zasnąć w łóżeczku…zostawiliśmy go zatem w Jego pokoiku, i poszliśmy z Nią porozmawiać. Była wręcz oburzona, że zostawiliśmy marudne (nie płaczące, a marudne) dziecko samo w pokoju i pouczała mnie, że nie powinnam nigdy tak robić, bo Antosiowi jest smutno. Nie pomogło nawet, gdy powiedziałam, że Antos codziennie ‘mantruje’ kilka minut po czym ładnie sam zasypia. I że nie jest mu smutno tylko jest zmęczony.


Niań poznaliśmy dużo więcej. Powyżej opisałam tylko te najbarwniejsze postaci. Co mnie najbardziej zdziwiło w czasie tych wszystkich spotkań, to to, że wielu osobom wydaje się, że bycie nianią to taka sobie ot lekka i przyjemna praca dla każdego...co poniektóre Panie nawet nie zainteresowały się dzieckiem leżącym w sąsiednim pokoju, zdarzyła się taka, która bardzo uważała, żeby Antek jej nie obrzygał i jak tylko mu się odbiło to szybko oddała Go w moje ręce lekko zniesmaczona.


Na szczęście poznaliśmy też Panie, które kochają dzieci. Mają do nich serce, cierpliwość i są Nianiami z powołania. Spośród Nich wybraliśmy Panią Agnieszkę. Oby wybór okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.



środa, 10 sierpnia 2011

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi

fot.:internet

Około dwa tygodnie temu wybraliśmy się całą trzyosobową rodziną na zakupy. Między innym robiliśmy wówczas zakupy spożywcze w Piotrze i Pawle. Ponieważ market wydaje mi się ciekawszy z poziomu chusty niż z gondoli postanowiłam pochustować trochę z Antosiem skoro sytuacja zmusiła mnie, by Go w ogóle tam zabierać. Stojąc przy stoisku z wędlinami spotkałam się z ostrą krytyką Pani ekspedientki:

Ona: Nie boi się Pani tak dziecka w tej chuście nosić?
Ja: A czego mam się bać?
Ona: No wie Pani…tyle się teraz mówi o tym jak to szkodzi na kręgosłup. No pomijając, że jest niebezpieczne dla życia.
Ja: Niebezpieczne dla życia??
Ona: No tak. Czytałam ostatnio, że jedna matka nosiła tak dziecko i ono się udusiło. I proszę sobie wyobrazić, że ona się nie zorientowała i tak z nieżywym dzieckiem cały dzień chodziła. Nie słyszała Pani…to była bardzo głośna sprawa!!

Nie słyszałam, nie czytałam. Pewnie dlatego, że nie sięgam po prasę, w której wypisują niestworzone bajki, a artykuły pisane są „do zdjęcia” które akurat udało się znaleźć.
Później do rozmowy włączyła się inna Pani, również obsługująca na stoisku mięsnym i zaczęła pouczać mnie, że chusta, fotelik dziecięcy i spacerówka to najgorsze zło i że w ogóle nie powinnam z tego korzystać, bo dziecku najlepiej jest w gondoli. Nie komentowałam. Nie chciało mi się wdawać w dyskusję. Nie pytałam, jak miałabym np. podróżować z dzieckiem bez fotelika? Albo co zrobić, gdy z gondoli już wyrośnie? Po prostu odeszłam.

Nie ukrywam, że nie był to pierwszy raz, kiedy obca osoba pozwoliła sobie na krytykę mnie jako matki. Nie raz słyszałam już: „ooo..a jemu nie za zimno?”, „nie karmi Pani piersią? Takiego maleństwa?”, „Trzeba zmienić ten krem, bo ma całą buzię białą” (chodziło o krem na słońce faktor 50), „Dzidziuś w spodenkach? Dzieci najlepiej czują się w kaftaniku i śpioszkach, nie wie Pani”, „Proszę zakryć dziecku uszko..dzisiaj mocno wieje”

Nie cierpię tego. I niekoniecznie dlatego, że nie lubię krytyki w ogóle. Chyba nikt za nią nie przepada, aczkolwiek krytyka bliskich często przydaje się, by spojrzeć na siebie i swoje zachowanie z innej perspektywy. Uważam, że każda matka ma prawo wychowywać swoje dziecko tak, jak uważa za słuszne. Jeżeli ktoś pyta mnie o zdanie/ radę – mówię, co myślę…często pozwalając sobie na własne zdanie…Staram się jednak nie dawać „dobrych” rad niepytana. Może dlatego drażni mnie, gdy kompletnie obca osoba daje sobie prawo by mnie pouczać, a ponadto daje mi do zrozumienia, że lepiej wie co jest dobre dla mojego dziecka.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Historia pewnej znajomości

Poznali się na początku drugiego roku studiów. Tzn. trudno powiedzieć, że się poznali…Ona trafiła do Jego grupy, ale w natłoku nowych twarzy nawet Go nie dostrzegła. A może nie chodził wówczas na zajęcia?? Na pewno spotkali się na jednej ze studenckich imprez pół roku później. Nie zrobił na Niej specjalnego wrażenia. Na pewno wydał się zabawny, ale wówczas to nie wystarczyło by się zainteresować, szczególnie, że z kimś się wówczas spotykała. On twierdzi, że wpadła mu w oko od razu, ale czy tak było?? Jakiś czas później zaczęli się kolegować. Nic specjalnego, ot taka zwykła studencka znajomość. Wspólne imprezy, dzielenie się notatkami, siadanie obok siebie na egzaminach. W międzyczasie Ona znów zaczęła być sama, a On coraz częściej do Niej dzwonił i proponował spotkania…niby wyjścia ze znajomymi, niby niezobowiązująco, a jednak czuła, że może chodzić o coś więcej. Denerwował Ją. Często opuszczał zajęcia, nie robił notatek, dużo więcej imprezował, a gdy przychodził czas sesji pytał o materiały i opracowania. Do tego wciąż za Nią „chodził”. Co poniedziałek proponował wspólne wyjście, a Jej już brakowało pomysłów na wymówki. Był cierpliwy…chyba przypadkowo. Rozśmieszał, rozmawiał, podtrzymywał na duchu…zaczęli spędzać ze sobą dużo czasu. Był Jej coraz bliższy. Coraz bardziej chciała, tęskniła, marzyła…aż w drodze na Słowację dostała grypy żołądkowej, a On dzielnie trzymał Jej woreczek foliowy i otulał swoją kurtką, gdy miała dreszcze. Po powrocie wiedziała już, że chce na pewno. Zaczęli się oficjalnie spotykać. Kończyli studia. Ona dostała pracę w Warszawie i bardzo chciała spróbować. On nie chciał jechać. Wiedział też, że jak pojedzie sama to ich związek nie przetrwa. Pojechał. Zamieszkali razem. Początki były trudne. Ciężko było się dotrzeć, bo oboje mają mocne charaktery. Ale udało Im się. Oświadczył się 24 grudnia 2008 roku na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu. Klęknął w kałużę. Oboje płakali ze wzruszenia.
Dokładnie dwa lata temu, 8 sierpnia 2009 roku wzięli ślub.


Mężu, zestarzej się ze mną…najlepsze dopiero przed nami!

niedziela, 7 sierpnia 2011

"Jeżeli umiecie diagnozować radość dziecka i jej natężenie musicie dostrzec, że największą jest radość pokonanej trudności, osiągniętego celu, odkrytej tajemnicy. Radość triumfu i szczęście samodzielności" (Janusz Korczak)

„Pomóż mi zrobić to samemu” to myśl przewodnia pedagogiki wg Marii Montessori. Pedagogika ta wspiera rozwój dziecka w pełnym tego słowa znaczeniu poprzez obdarzanie go miłością i szacunkiem, pomoc w osiągnięciu niezależności od dorosłych, ale przede wszystkim akceptuje dziecko takim, jakim jest. Zdaniem Marii Montessori naturalną potrzebą oraz warunkiem rozwoju dziecka jest jego aktywność. Małe dziecko najwięcej uczy się poprzez własną pracę, samodzielne nieprzymusowe działanie, spontaniczne próbowanie różnych rozwiązań. Dzieci uwielbiają się uczyć i poznawać świat. Jeśli tylko jesteśmy w stanie stworzyć dla nich bezpieczne i przyjemne miejsce pracy pełne ciekawych zabawek, dzieci są w stanie skoncentrować się, wyciszyć, chłonąć wiedzę a jednocześnie takie warunki pracy/zabawy wzmacniają ich poczucie własnej wartości oraz uczą rozumienia otaczającego je świata. W żadnym wypadku nie mam tu na myśli wszelkiego rodzaju gadających plastików zwanych, tylko i wyłącznie w celach marketingowych, zabawkami edukacyjnymi. Materiały Montessori nie muszą być niczym wyszukanym. Zazwyczaj sprawdzają się przedmioty codziennego użytku – papier, kolorowe naczynia, nici, guziki, klocki, serwetki etc. Ważne jest by przedmioty te zachęcały do zabawy np. kolorem, kształtem, teksturą. Wówczas dziecko włącza swoją ciekawość i chętnie zabiera się do działania. Chodzi o ty, by pozwolić dziecku na kreatywność, bo tylko poprzez samoistne tworzenie jest ono w stanie wiele się nauczyć i zrozumieć, a jednocześnie nie zniechęca się. Jeżeli dana zabawa jest powiązana ze stanem faktycznym to tym chętniej dziecko będzie chciało w niej uczestniczyć. Na przykład jeżeli jesteśmy w czasie przygotowań do wyjazdu nad morze zaproponujmy dziecku stworzenie jego własnego „morza” w butelce poprzez wsypanie tam piasku, muszelek, kamyczków i nalanie wody. Rozmawiajmy o tym, co się dzieje i tłumaczmy dlaczego piasek osadza się na dnie itd. Nie potrzebujemy kosztownych rekwizytów, a stwarzamy dziecku idealną możliwość poznania świata poprzez zabawę.
Maria Montessori zaznacza także jak ważne są tzw. lekcje ciszy podczas których dzieci np. wsłuchują się w odgłosy z ulicy. Dzieci koncentrujące w danej chwili pracę na jednym zmyśle rozwijają go i uwrażliwiają, a dodatkowo uświadamiają sobie coś, co wcześniej było im nieznane. Uczą się panować nad sobą, nad swoimi emocjami.

Ostatnio temat metody Montessori bardzo mnie zainteresował. Chciałabym dokładnie poznać i umieć zastosować tę metodę gdyż jak już wyczytałam metoda ta sprawdza się ponoć jedynie wówczas, gdy przestrzega się wszystkich jej reguł. Zatem aby przejść do ćwiczeń z dzieckiem należy najpierw zapoznać się z teorią. Jest to konieczne po to, by podczas zabaw z dzieckiem rozumieć dlaczego dobierane są takie, a nie inne materiały. W metodzie tej bowiem każdy materiał i każde zadanie mają swoją określoną rolę. Ważny jest również wiek oraz stopień rozwoju dziecka.

Jest to metoda stosowana u dzieci od drugiego roku życia. Mam zatem trochę czasu aby dowiedzieć się więcej i przygotować się. Jestem na etapie szukania pozycji książkowych, które precyzyjnie opisują zasady stosowania pedagogiki Montessori. Mam w sobie wiele zapału i chęci do pracy. Czy się uda? Czy stworzę Antosiowi odpowiednie warunki? Trzymajcie kciuki!!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Chusta

Pomysł chustowania spodobał mi się odkąd pierwszy raz zobaczyłam matkę niosącą dziecko w chuście. Też chciałam spróbować. Do chustowania najpierw zachęciłam moją siostrę dając Jej chustę w prezencie…na początku nie była przekonana, ale po jakimś czasie pomysł jej się spodobał. W dniu w którym Antek odmówił jedzenia piersi miałam okropne wyrzuty sumienia. Chciałam jakoś wynagrodzić Mu brak bliskości, którą dotąd cieszyliśmy się podczas karmienia. Wówczas przypomniałam sobie o chuście. Tyle się mówi, że jest to jedna z podstawowych form utrzymania bliskości z dzieckiem. Kupiłam chustę jeszcze tego samego dnia. Niestety nie przypadła ona do gustu Antkowi. Po kilku próbach kończących się jego płaczem poddałam się. Byłam przekonana, że ciasnota towarzysząca chustowaniu nie przekonuje Go i dlatego płacze jak tylko zostanie wsadzony do chusty.

Jakiś czas później brat M. chciał spróbować chustowania. Okoliczności były sprzyjające, bo spędzaliśmy wówczas dzień w ogrodzie. Antek zamiast płakać rozglądał się wkoło i podziwiał przyrodę. Z chusty świat wygląda o wiele ciekawiej niż z gondoli. Można obserwować drzewa, kwiatki…wszystko to jest dla dzieci bardzo interesujące. Postanowiłam pójść za ciosem i coraz częściej wsadzałam Antosia do chusty. Szczególnie podczas naszych wakacji w Jastarni. Spacery po plaży, po lesie…wszędzie starałam się zabrać chustę i jak tylko Antoś nie spał staraliśmy się chustować. Przekonał się. O płaczu zostało tylko wspomnienie. Teraz śmieje się i gaworzy bacznie obserwując świat.