Strony

.

.

środa, 23 lutego 2011

"Śmiech nie jest wcale złym początkiem przyjaźni, a na pewno jej najlepszym zakończeniem" (Oskar Wilde)

Odkąd przeprowadziłam się do innego miasta dużo rozmyślam na temat przyjaźni. Sięgam pamięcią do czasów dzieciństwa i przypominam sobie różnych ludzi, którzy mieli ogromny wkład w to, jaka dziś jestem. Niewiele z tych przyjaźni przetrwało..co, nie ukrywam, bardzo mnie smuci. Przypominam sobie czas podstawówki i koleżankę z klasy, z którą spędzałam każde popołudnie po szkole, nasze pierwsze miłosne dylematy, dorastanie, pierwsze wyjazdy kolonijne…nasze drogi rozeszły się jeszcze w szkole podstawowej, pod sam jej koniec, choć do dziś nie wiem co takiego się wówczas stało..jakiś czas temu napisałam do niej wiadomość – niestety do dziś nie dostałam odpowiedzi.

Po szkole podstawowej nastał czas liceum i ten czas wspominam jako jeden z najprzyjemniejszych okresów dotychczasowego życia. Był to też okres intensywnych przyjaźni, które do dziś wspominam z uśmiechem na twarzy, gdyż z każdą ze wspominanych przeze mnie postaci wiąże się co najmniej jedna niezapomniana przygoda. Wspominam M. i O. jako dwie, z którymi łączyła mnie wówczas szczególna relacja. Nasze wspólne wakacje, pierwsze wyjścia do klubów nocnych (stroiłyśmy się co najmniej jak na bal sylwestrowy i zjawiałyśmy się w klubie około 18, zanim jeszcze na bramce stali ochroniarze, którzy zapewne nie wpuściliby nas z powodu braku dowodu osobistego, następnie zamawiałyśmy po piwku, ewentualnie „Iguanie” i siedziałyśmy dumne z tego, w jaki sposób udaje nam się spędzić wieczór), popołudnia spędzone w Zorbie na piciu herbaty oraz graniu w scrabble, długie dywagacje przez telefon zmierzające do wymyślenia powodu, z którego to nie możemy się pojawić na kolejnym sprawdzianie z historii. Wspominam mnóstwo takich sytuacji i tęsknie za nimi. Zastanawiam się dlaczego tak się stało, że są to już jedynie odległe wspomnienia. Dlaczego los tak pokierował naszym życiem, że dzisiaj nasza znajomość sprowadza się do przynależności do grupy znajomych na Facebooku? Czasami mam ochotę spotkać się z nimi i opowiedzieć o moich emocjach, o tym jak bardzo mi brakuje ich obecności w moim życiu. Niestety nigdy nie wystarczyło mi odwagi. Z drugiej strony..minęło już tyle czasu, że naprawdę straciłam wiarę w to, że dziś mogłoby być choć w połowie tak fajnie jak wówczas, za czasów szkoły średniej.

Kolejnym etapem mojego życia były studia. Zaczynałam je jako studentka studiów wieczorowych na których poznałam A. Od początku znalazłyśmy wspólny język, głównie dlatego, że obydwie miałyśmy w planach przeniesienie się na studia dzienne i razem się do tego przygotowywałyśmy wzajemnie wspierając. Nie byłyśmy tzw. papużkami – nierozłączkami natomiast myślę, że łączyła nas bliska znajomość. Niestety i ona nie przetrwała pewnej próby. Czy mam dziś do siebie żal, że tak się stało…Przyznaję z ręką na sercu, że tak. Nie daje mi to spokoju, mimo iż nie uważam się za jedyną winną całej sytuacji. I tu też brakuje mi odwagi na wyjaśnienie tego, co nie zostało dopowiedziane w przeszłości.

Ktoś ostatnio powiedział mi, iż taka jest kolej rzeczy. Otóż w miarę jak zmienia się nasze życie, nasza osobowość i upodobania – zmianie ulegają także nasze relacje i część z nich zwyczajnie „przedawnia się” nie oferując nam wartości dodanej…Ponoć należy skupić się na znajomościach wciąż trwających, o nie dbać i z nich czerpać siłę do dalszych działań. Jednocześnie nie zapominając iż każdy dzień jest okazją do poznania nowych przyjaciół, którzy mogą odmienić nasze życie.

Może z biegiem czasu i ja dojrzeję do tego, że tak musiało być i będę jedynie cieszyć się wszystkimi miłymi wspomnieniami nie zastanawiając się co by było gdyby…

poniedziałek, 21 lutego 2011

Poniedziałków nie sposób polubić

Odkąd pamiętam poniedziałek zawsze był dla mnie najgorszym dniem w tygodniu. Już jako dziecko doświadczałam poniedziałkowego budzenia do przedszkola, które po weekendzie spędzonym z rodzicami oznaczało że oto znowu zaczyna się tydzień roboczy, którego większość czasu spędzę w nielubianym wówczas przedszkolu. Później była szkoła podstawowa oraz średnia…w liceum poniedziałek oznaczał tyle, co kolejne pięć dni czekania na weekend spędzony w miłym towarzystwie, na pierwszych imprezach, prywatkach, wyjazdach…często też wiązał się z przymusem ostatecznego zabrania się za naukę i przygotowanie do sprawdzianów wiedzy, które miały miejsce tylko i wyłącznie w ciągu tygodnia. W czasie studiów  poniedziałek oznaczał kończący się czas zabaw, imprez, często też zmuszał do powrotu do domu po różnego rodzaju wojażach…Nie muszę chyba opisywać co oznacza dla mnie poniedziałek odkąd zaczęłam pracę zawodową..zawsze jest ciężki, nad wyraz długi i ciągnie się niemiłosiernie. Dlatego tak bardzo cieszyłam się mając świadomość, że kolejnych kilkanaście bądź nawet kilkadziesiąt poniedziałków nie będzie rozpoczynać się u mnie okropnym dźwiękiem budzika – jestem na zwolnieniu L4, które już niebawem płynnie przejdzie w urlop macierzyński. Wyłączyłam się zatem na jakiś czas z obowiązków służbowych w związku z czym poniedziałek powinien być zwyczajnym dniem tygodnia, niczym nie różniącym się od pozostałych. Powinien, natomiast zdarzenia dzisiejszego poranka pokazały, że niestety jest inaczej. Otóż w momencie jak zadzwonił budzik mojego małżonka wstałam by wyprasować mu koszulę do pracy. Nie lubię prasować, dlatego staram się nie robić tego w weekend..Wstałam, włączyłam żelazko i sięgnęłam po koszulę – dzisiaj, zupełnie przypadkiem..albo może i przypadek to nie był..sięgnęłam po białą..zaczęłam ją prasować i co się okazało…że żelazko, którym właśnie jeździłam po snieżnobiałej koszuli M było brudne..było..gdyż w momencie jak się zorientowała – cały brud przeszedł na koszulę i na niej się zaprasował…cudownie…wiedziałam już, że plama taka jest ciężko spieralna i nie ukrywam trochę się zdenerwowałam..poszłam zatem szybko koszulę namoczyć i tu, wsypując proszek do miski..zupełnie nie wiedzieć jak i dlaczego znaczna część opakowania z proszkiem znalazła się nie w misce ale na podłodze mojej łazienki..wszystko byłoby w miarę ok., gdyby nie to, że od piątku w naszej łazience na podłodze leży nowy nabytek – śliczny, włochaty, brązowy dywanik łazienkowy który cudnie wchodzi między palce stóp przy wyjściu spod prysznica..niestety…białe drobinki proszku do prania między jego włosiem okazało się nad wyraz ciężkie do usunięcia…Wówczas uświadomiłam sobie, że pewnych rzeczy nie przeskoczę..że poniedziałków po prostu nie da się lubić…niecierpliwie zatem czekam na dzień jutrzejszy.