Strony

.

.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Poniedziałków nie sposób polubić

Odkąd pamiętam poniedziałek zawsze był dla mnie najgorszym dniem w tygodniu. Już jako dziecko doświadczałam poniedziałkowego budzenia do przedszkola, które po weekendzie spędzonym z rodzicami oznaczało że oto znowu zaczyna się tydzień roboczy, którego większość czasu spędzę w nielubianym wówczas przedszkolu. Później była szkoła podstawowa oraz średnia…w liceum poniedziałek oznaczał tyle, co kolejne pięć dni czekania na weekend spędzony w miłym towarzystwie, na pierwszych imprezach, prywatkach, wyjazdach…często też wiązał się z przymusem ostatecznego zabrania się za naukę i przygotowanie do sprawdzianów wiedzy, które miały miejsce tylko i wyłącznie w ciągu tygodnia. W czasie studiów  poniedziałek oznaczał kończący się czas zabaw, imprez, często też zmuszał do powrotu do domu po różnego rodzaju wojażach…Nie muszę chyba opisywać co oznacza dla mnie poniedziałek odkąd zaczęłam pracę zawodową..zawsze jest ciężki, nad wyraz długi i ciągnie się niemiłosiernie. Dlatego tak bardzo cieszyłam się mając świadomość, że kolejnych kilkanaście bądź nawet kilkadziesiąt poniedziałków nie będzie rozpoczynać się u mnie okropnym dźwiękiem budzika – jestem na zwolnieniu L4, które już niebawem płynnie przejdzie w urlop macierzyński. Wyłączyłam się zatem na jakiś czas z obowiązków służbowych w związku z czym poniedziałek powinien być zwyczajnym dniem tygodnia, niczym nie różniącym się od pozostałych. Powinien, natomiast zdarzenia dzisiejszego poranka pokazały, że niestety jest inaczej. Otóż w momencie jak zadzwonił budzik mojego małżonka wstałam by wyprasować mu koszulę do pracy. Nie lubię prasować, dlatego staram się nie robić tego w weekend..Wstałam, włączyłam żelazko i sięgnęłam po koszulę – dzisiaj, zupełnie przypadkiem..albo może i przypadek to nie był..sięgnęłam po białą..zaczęłam ją prasować i co się okazało…że żelazko, którym właśnie jeździłam po snieżnobiałej koszuli M było brudne..było..gdyż w momencie jak się zorientowała – cały brud przeszedł na koszulę i na niej się zaprasował…cudownie…wiedziałam już, że plama taka jest ciężko spieralna i nie ukrywam trochę się zdenerwowałam..poszłam zatem szybko koszulę namoczyć i tu, wsypując proszek do miski..zupełnie nie wiedzieć jak i dlaczego znaczna część opakowania z proszkiem znalazła się nie w misce ale na podłodze mojej łazienki..wszystko byłoby w miarę ok., gdyby nie to, że od piątku w naszej łazience na podłodze leży nowy nabytek – śliczny, włochaty, brązowy dywanik łazienkowy który cudnie wchodzi między palce stóp przy wyjściu spod prysznica..niestety…białe drobinki proszku do prania między jego włosiem okazało się nad wyraz ciężkie do usunięcia…Wówczas uświadomiłam sobie, że pewnych rzeczy nie przeskoczę..że poniedziałków po prostu nie da się lubić…niecierpliwie zatem czekam na dzień jutrzejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz