Strony

.

.

wtorek, 22 marca 2011

Za wszelką cenę

Uczucie bezradności i smutku związanego z brakiem możliwości nakarmienia do syta swojego upragnionego dziecka zna tylko matka trzymająca na rękach płaczącego noworodka.


Obecnie bardzo duży nacisk kładzie się na karmienie piersią. W prasie, książkach, w szkole rodzenia, szpitalu czy przychodni – wszędzie tam znaleźć można mnóstwo porad oraz artykułów traktujących o tym, jak ważne dla prawidłowego rozwoju dziecka jest karmienie naturalne. Pozycje książkowe opisują karmienie piersią jako rzecz całkiem naturalną, zależną tylko i wyłącznie od matki. Przeczytać w nich można, że aby karmić piersią wystarczy tylko chcieć, a reszta przyjdzie sama…Dziś, po niemal miesiącu starań i walki, mam wrażenie, że poradniki te są pisane przez mężczyzn.

O tym, że będę karmić naturalnie wiedziałam odkąd zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Wiedziałam też, że karmienie to mnóstwo wyrzeczeń, ale nie bałam się tego. Ambitnie podeszłam do tematu. Będąc w ciąży dużo czytałam, pytałam, dowiadywałam się. Nie przerażało mnie ani karmienie „na żądanie”, ani mało wysublimowana dieta ani tym bardziej to, że będę jedyną osobą mogącą nakarmić moje dziecko. Czułam się gotowa na to wyzwanie. Rzeczywistość jednak okazała się nieco inna, niż opisywane w poradnikach piękne chwile spędzone na karmieniu noworodka.

Mój osobisty horror laktacyjny zaczął się w zasadzie zaraz po porodzie. Na początku miałam problem z pokarmem, a w zasadzie problem z jego brakiem. Zupełnie niczego nieświadoma starałam się przystawiać Antosia do piersi najczęściej jak tylko było to możliwe. Nie chciał jednak ssać. Prosiłam o pomoc położne oraz pielęgniarki noworodkowe gdyż chciałam mieć pewność, że nie popełniam błędów. Chciałam wiedzieć, dlaczego dziecko nie je. Powiedziano mi wówczas, że Maluszek opił się wod płodowych w czasie porodu i że na pewno za niedługo zgłodnieje i zaskoczy…W 3 dobie okazało się, że dziecko straciło na wadze ponad 10% i zaczęto dokarmiać je butelką. Stres i rozpacz jakie wówczas czułam ciężko mi dzisiaj opisać. Pamiętam, że zadawałam sobie wówczas mnóstwo pytań: dlaczego? Jak mogłam się nie zorientować? Jak moglam doprowadzić o takiej sytuacji? Wieczór miałam z głowy – przepłakałam prawie cały. Poradzono mi wówczas rozpędzenie lakatacji laktatorem, co też uczyniłam. Przed każdym posiłkiem mojego dziecka trenowałam z elektrycznym odciągaczem pokarmu, pobudzając laktacje. Udało się. Nadal próbowałam zatem przystawiać Antka do piersi. Maluszek rzeczywiście załapał o co chodzi i zaczął zajadać. Niestety jego posiłek trwał półtorej godziny na co nie mogliśmy sobie pozwolić gdyż Antek, ze względu na konflikt serologiczny i silną żółtaczkę, był poddany fototerapii. Powiedziano mi zatem, abym przystawiała Antka do piersi na pół godziny a następnie dokamiała go z butelki odciągniętym pokarmem. Zaczęłam odciągać pokarm laktatorem. Dziecko jadło co 2 godziny, ja odciągałam pokarm wystarczający na jeden posiłek około 45 minut z tym, że musiałam tak wycyrklować z czasem aby zdążyć ściągnąć zawartość butelki nim Antoś obudził się na karmienie. Sprowadziło się to do tego, że albo karmiłam albo odciągałam pokarm..ciężko było znaleźć czas na cokolwiek innego. Wierzyłam jednak, że to stan przejściowy, że wraz z wyjściem ze szpitala wszystkie te poblemy znikną. Oj jak bardzo się myliłam.

Po powrocie do domu, karmiłam Antka wyłącznie piersią. Karmienie zajmowało nam mnóstwo czasu, bo jeden posiłek potrafił trwać kilka godzin. Zaciskałam zęby. Po ok. tygodniu będąc z wizytą u pediatry okazało się, że Maluszek nie przybiera na wadze. Pani doktor zasugerowała, że może z moją laktacją jest coś nie tak..Ponownie stres, płacz i w efekcie blokada pokarmu. Wieczorem trzeba było dziecko nakarmić butelką. Położyłam się spać z myślą, że rano na nowo zacznę starania..tak bardzo chciałam karmić piersią. Przecież musi się udać. W myśl zasady „dla chcącego nic trudnego”. Postawnowiłam skorzystać z porady doradcy laktacyjnego. Pani przyjechała do nas do domu, porozmawiała ze mną, pokazała jak poprawnie przystawiać Antosia do piersi, podniosła na duchu. Na nowo byłam pełna optymizmu i wierzyłam, że tym razem to już na pewno będzie dobrze. Karmiłam Antosia przez kilka dni, lecz każde kolejne karmienie powodowało ogromny ból brodawek. Mimo odpowiedniej higieny, smarowania przeróżnymi maściami i wietrzenia ich stan był coraz gorszy. Wówczas poradzono mi, abym odstawiła na kilka dni dziecko od piersi, odciągała pokarm laktatorem a gdy brodawki się zagoją – na nowo zaczęła karmić. Tak też zrobiłam. Z tym, że teraz odciaganie pokarmu wystarczającego na jeden posiłek zajmowało mi już ponad godzinę. Antek jadł każdego dnia coraz więcej, a ja musiałam sprostać jego oczekiwaniom żywieniowym. Siedziałam zatem z laktatorem dzień i noc i odciągałam pokarm do butelki. Po trzech dniach miałam dość – postanowiłam na nowo karmić piersią. Ból był okropny, ale co miałam zrobić. Koleżanki opowiadały, że to normalne, że minie, żebym zacisnęła zęby. A ja miałam coraz mniej siły i coraz mniej samozaparcia. Karmienie stało się dla mnie zajęciem ogromnie stresującym, wpływa negatywnie na moje samopoczucie. Moje brodawki są w opłakanym stanie – wyżute do mięsa, krwawiące. Wydaje mi się, że nie prędko się zagoją. Dziecko płacze co dwie godziny domagając się jedzenia, a ja na samą myśl o przystawieniu Go do piersi mam gwiazdki przed oczami. Jednocześnie presja otoczenia powstrzymuje mnie od podania Mu mieszanki w butelce. Jestem wykończona całą tą sytuacją, która trwa już prawie miesiąc. Codziennie płaczę i dołuję się, że tak to wszystko wygląda. Ale cały czas karmię – w sumie zajmuje mi to około 10 godzin dziennie. Bardzo zależy mi, aby moje dziecko jadło to, co dla niego najlepsze.

Zaczęłam sobie jednak zadawac pytanie: czy warto karmić za wszelką cenę? Mam świadomość, że Antoś czuje moje negatywne emocje wynikające z karmienia, czuje jak się spinam jak wsysa się w moje sutki, czuje jak płaczę z bólu gdy je…Może warto przestać się męczyć. Podać Dziecku mleko modyfikowane, odpocząć, uśmiechnąć się…tylko co zrobic z poczuciem winy, że nie dałam rady???


W czwartek jestem umówiona na kolejna wizytę w poradni laktacyjnej. Idziemy razem z Antosiem. Postanowiłam dać nam ostatnią szansę..Jeżeli się nie uda – poddaję się.

2 komentarze:

  1. witaj!

    gratuluję Twojej wytrwałości.
    od momentu 2 kresek wiedziałam, że to będzie mm, jednak w szpitalu, gdy mi przystawili córkę, przez chwilę zakiełkowała myśl, a może spróbuję.
    wytrzymałam 3 tyg.
    nie dałam rady, Emilia siedziała przy piersi po 1-2-3 z przerwą 30 min.
    ja płakałam z bólu, bezradności i wiedziałam, że przechodzimy na butelkę.
    od razu dziecko stało się pogodne, radosne, uśmiechnięte. zasmakowałam macierzyństwa.
    pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj. Dziękuję za odwiedziny.
    Dobrze zrobiłaś. Ja powinnam była dać sobie trochę więcej luzu, założyć, że może się nie udać. Oszczędziłoby to nam wszystkim wielu stresów i nieprzespanych nocy. Antoś przez pierwszy miesiąć non stop płakał. Oczywiście nie wiedziałam,że to z głodu. Ale odkąd zaczął regularnie dostawać butelkę stał się cudownym, pogodnym dzieckiem. A ja miałam czas,żeby się przespać, wykąpać, najeść...obecnie jestem na etapie badania piersi, sprawdzania ilości kanalików mlecznych itd. Przy drugim dziecku będę mądrzejsza. Nie pozwolę ambicji zawładnąć nad zdrowym rozsądkiem.

    OdpowiedzUsuń