Nie wiem czy chcę o tym pisać. Chyba lepiej o tym zapomnieć i nie myśleć nigdy więcej. Byliśmy z Antosiem w weekend we Wrocławiu. Podróż zaplanowaliśmy wcześniej i mieliśmy lecieć samolotem. W sobotę rano wylot był opóźniony o 3 godziny, które to 3 godziny siedzieliśmy w samolocie. Myślałam, że to najgorsze co może być, tak siedzieć w samolocie i próbować zająć czymś dziecko. Ale najgorsze było dopiero przed nami.
Weekend spędziliśmy wspaniały. Spotkaliśmy znajomych, rodzinę. Miałam okazję spotkać się z przyjaciółką, z którą dawno się nie widziałyśmy i przegadać z Nią niemal całą noc. Żal było trochę wracać. Jechaliśmy na lotnisko w niedzielę wieczorem i zastanawiałam się czy w ogóle odlecimy, bo zaczynała się robić dosyć gęsta mgła. Na lotnisku jednak wszystko poszło sprawnie. Obsługa zapewniała, że odlecimy, że dolecimy do Warszawy, że samoloty są wyposażone w specjalne czujniki, że lądują prawie same, a piloci są świetnie wyszkoleni. Wsiedliśmy zatem do samolotu spokojni. Spokój zaburzył komunikat, który usłyszeliśmy będąc nad Warszawą, informujący nas że w Warszawie jest zbyt duża mgła i samolot musi lecieć do... Rzeszowa. Na pawdę nie wiem, dlaczego do Rzeszowa, dlaczego nie spowrotem do Wrocławia i na prawdę nie rozumiem jakim prawem z Wrocławia w ogóle wystarował. W Rzeszowie wylądowaliśmy ok 22. Wysiadłam z samolotu, ale naszego wózka oczywiście pod samolotem nie było. Nie dziwne - tej nocy zostało tam skierowanych sześć samolotów, a osób do obsługi całego lotniska było może cztery. Czekaliśmy zatem na bagaż, ja z niemal śpiącym Antkiem na rękach. Nie wiedziałam kogo pytać, kogo prosić o pomoc..czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Usłyszałam, że jedna Pani mówi coś o taksówce, że zamawia i zbiera osoby chętne, podeszłam podpytać, o co chodzi - usłyszałam "Zamawiamy taksówkę do Warszawy, ale mamy już komplet. Dla Pani z dzieckiem już nie ma miejsca". Bez komentarza. Każdy mnie unikał, nikt nie chciał rozmawiać - czułam się jak zbędny balast, któremu z pewnością trzeba będzie pomóc. A to przecież niewygodne.
W myślach szybko przejrzałam co mam przy sobie - 3 pieluchy, pół paczki chusteczek mokrych, pół małej butelki wody, kilka miarek mleka modyfikowanego (bez butelki i smoczka)...nie wiedziałam jak długo będę musiała koczować w Rzeszowie. Po półtorej godziny stania pod taśmą wydającą bagaże wyjechała pierwsza walizka, w miedzyczasie udało mi się znaleźć kogoś z obsługi lotniska i dowiedzieć, że będą podstawiane autokary do Warszawy. Nie chciałam wsiadać do takiego autokaru. Była już 24, nie wiem na która byśmy dotarli. Uważałam to rozwiązanie za bardzo niebezpieczną formę podróży z małym dzieckiem. Poprosiłam o hotel i przebukowanie biletu na nastepny dzień. Zgodzili się. Ok 24.30 dotarliśmy do hotelu..no może bez przesady..do jakiegoś zajazdu. Pokoje były byle jakie, bez ogrzewania. Położyłam siebie i Antka w ciuchach, okryłam nas kołdrą i próbowałam zasnąć. Trzęśliśmy się z zimna, a Antoś do tego kaszlał całą noc. Przeraźliwie kaszlał. O 7.30 obudził mnie telefon - informacja, że o 8 mamy być gotowi pod recepcją, bo przyjedzie po nas transport i zawiezie nas na lotnisko. Bez śniadania. Zrobiłam Antosiowi w bidonie mleko, które miałam z wody butelkowej i poprosiłam o trochę wrzątku na recepcji. Szczęście, że Pani z recepcji była bardzo miła i sama przyszła do naszego pokoju i zaoferowała swoją pomoc w zniesieniu bagaży. To była chyba jedyna osoba, która sama bezinteresownie mi pomogła w tej całej sytuacji.
Pojechaliśmy na lotnisko. Tam dosyć sprawnie przepisano nasz bilet i skierowano do odprawy. Było tuż przed 9 i w przeciągu ok 20 minut nasz samolot miał odlecieć. Wsiedliśmy zatem do samolotu i znowu czekanie...bo mgła, bo złe warunki atmosferyczne. Antoś wołał o jedzenie, a ja jedyne co miałam to misie haribo i krakersy. Na lotnisku nic innego nie udało mi się kupić, a w samolocie nic nie podawali. Z Rzeszowa wylecieliśmy ok 11.30. O 12.30 byliśmy w Warszawie. Oboje głodni, zmarznięci, przeziębieni i zmęczeni.
I pomyśleć, że to musiał być temat setnego posta na tym blogu.
Ojej co za koszmarna historia, aż mnie ciarki przeszły:/ Oby nigdy więcej takich przygód! Ja ostatnio sama z Chłopcem leciałam do Omanu i muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie podróżowałao mi się tak płynnie i sprawnie. Czy to obługa lotniska/samolotu czy podróżujący wszyscy bez mrugnięcia okiem przepuszczali nas w kolejkach i sami z siebie oferowali swoją pomoc. Naprawdę byłam miło zaskoczona, bo jak już podróżujemy całą rodzinką to niestety nie ma żadnej taryfy ulgowej...trzeba wystać swoje:) A po tym locie stwierdziłam, że samotne podróżowanie z dzieckeim jednak ma jakieś plusy:) i pomyśleć, że tak się bałam tego lotu:) Trzymajcie się ciepło!
OdpowiedzUsuńo rany.
OdpowiedzUsuńchyba bym rozniosła to lotnisko, pilota i całą resztę.
naprawdę brak mi słów. dobrze, że wszystko się pomyślnie skończyło.
ps. kaszel przeszedł Antosiowi? oby. mam nadzieję.
O rany...
OdpowiedzUsuńCo za masakra!!!! Chyba bym oszalala...
Dzielny Antos!!! Dzielna Mama!!! Mam nadzieje, ze Antos po tych przygodach jest zdrowy i nie zlapal zadnego przeziebienia.
Sciskam Was mooooooocno!
Niestety,Antoś nie jest zdrowy. Ani on, ani ja. Na szczęście jak na razie nie musi dostawać antybiotyku i oby tak było do końca. Byliśmy u lekarza i przepisał tylko inhalacje.
OdpowiedzUsuńA w Rzeszowie...myślałam, że oszaleję. Siedziałam i płakałam z bezradności. Nie wkurzałam się. Szkoda było mi energii na złość i kłótnie, szybko zdałam sobie sprawę że choć w tłumie ludzi - byłam sama jak palec. Okropność!
@Mimi: Ciesze się, że masz zupełnie inne doświadczenia. Ja dotychczas też bardzo chwaliłam sobie podróże samolotem z Antosiem. Było szybko, sprawnie, bezpiecznie...aż do zeszłej niedzieli...
OdpowiedzUsuńO ma-sa-kra!:O
OdpowiedzUsuńO maj gad. Co za straszna podróż, podziwiam Cię, że to wytrzymałaś i nie zrobiłaś dzikich awantur...obyście szybko wyzdrowieli i Ty, i Antoś. Bądźmy w kontakcie!
OdpowiedzUsuńkoszmar :( nie zazdroszczę. aż mi się zimno zrobiło przy czytaniu zasypiania w ubraniu i z kaszlem w tle... oby nigdy więcej nic takiego Was nie spotkało!
OdpowiedzUsuń