Stałam dzisiaj w kolejce do budki z warzywami. Jako jedna z kilku oczekujących na obsłużenie. Za mną stanęła pani z dzieckiem. Wiek matki szacuję na 23-26 lat, dziewczynka natomiast była w wieku przedszkolnym. Coś szeptała do mamy, wyraźnie speszona, na co matka odpowiedziała jej pełnym pogardy, głośnym tonem: "nie możesz zrobić kupy??? powiedz mi dlaczego każde dziecko normalnie siada na kibel i robi kupę, a Ty jedna nie możesz???". Wszyscy w kolejce...wszyscy w najbliższej okolicy słyszeli, co zostało powiedziane. Dziewczynka spuściła głowę i stała w milczeniu, a matka pisała smsa. Jak gdyby nigdy nic.
Moja siostra zwykła mawiać: aby jeździć rowerem trzeba mieć kartę rowerową, ale żeby mieć dzieci nikt nie wymaga żadnych dokumentów.
piątek, 30 września 2011
czwartek, 29 września 2011
Pić to trzeba umieć
Zaczynaliśmy od butelki, w której Antoś dostawał do picia herbatkę Plantex. Okazjonalnie, przy kłopotach z brzuszkiem bądź trudnościach w zrobieniu kupki. Gdy skończyłam karmienie piersią, a na dworze było coraz cieplej Antoś pojął sztukę picia z kubeczka Doidy Cup. Idzie mu całkiem nieźle, natomiast nie jest w stanie napić się sam…trzeba mu kubeczek podstawić po buźkę i przechylać. Na samodzielne picie z kubeczka przyjdzie jeszcze pora.
Jakiś czas temu kupiłam bidon. Nie raz widziałam dzieci pijące z bidonu i wydało mi się to rewelacyjnym rozwiązaniem. Szczególnie, że umiejętność picia z bidonu jest równoznaczna z umiejętnością picia przez rurkę, która to zdolność jest przydatna w sytuacji braku bidonu czy kubeczka. Picie z bidonu jednak okazało się trudnym wyzwaniem. Ćwiczyliśmy wielokrotnie, ale Antek kompletnie nie pojmował, o co chodzi…gryzł rurkę, rzucał bidonem, trząsł nim nasłuchując czy grzechocze…na nic zdało się moje demonstrowanie jak należy ssać czy pokazywanie, że w środku znajduje się picie…Postanowiłam zatem zaczekać, sądząc że może jeszcze nie czas na bidon. Przez kilka tygodni stał on zatem z tyłu kuchennej szafki. Aż do wczoraj, kiedy to postanowiłam spróbować ponownie. Nalałam picie i dałam Antosiowi ciekawa, co będzie dalej. Antoś wziął rurkę do buzi, trochę pomemlał, trochę pogryzł, aż w końcu jak gdyby nigdy nic zassał i przełknął płyn. Był zaskoczony, dlatego spróbował pociągnąć raz jeszcze, a potem kolejny i kolejny. Już teraz dobrze wie do czego służy bidon, dzielnie pije z niego od rana. A ja jestem taka dumna. Mój mały mądry Chłopczyk!!
fot.: internet |
poniedziałek, 19 września 2011
Diagnoza
Od rana boli mnie brzuch..w zasadzie to czuję jakbym miała w nim zawiązaną pętle…jestem spięta..wyraźnie spięta..do tego towarzyszy mi brak apetytu. Co mi dolega? Jakieś pomysły? Siędzę, myślę i szukam odpowiedzi i choć ciężko było, to w końcu się do tego przyznałam. Sama przed sobą. Otóż dzisiaj po raz pierwszy przyszła do nas Ciocia Agnieszka – Niania Antosia. I naprawdę nic nie można Jej zarzucić. Była wesoła, uśmiechnięta, miła, dbała o Antka, śpiewała, zabawiała. Na prawdę ciężko powiedzieć, że coś zrobiła źle, nie tak jakbym sobie tego życzyła. Dużo rozmawiałyśmy, była otwarta, ciekawa Antosiowych zwyczajów, trybu dnia. Dogadali się ze sobą od razu.
Nie sądziłam, że to będzie takie ciężkie. Chce mi się płakać na samą myśl, że już za kilkanaście dni będę musiała zostawić moje jedyne, ukochane Dziecko i pójść do pracy. Nie chcę tego. Czuję się, jakbym miała się z Antosiem rozstać na strasznie długo. A to przecież tylko cztery godziny. Mam wrażenie, że swoim powrotem do pracy wyrządzam Mu okropną krzywdę. Stawiam sobie samej diagnozę: nie jestem emocjonalnie gotowa na rozłąkę. Czy dostanę L4?
Nie sądziłam, że to będzie takie ciężkie. Chce mi się płakać na samą myśl, że już za kilkanaście dni będę musiała zostawić moje jedyne, ukochane Dziecko i pójść do pracy. Nie chcę tego. Czuję się, jakbym miała się z Antosiem rozstać na strasznie długo. A to przecież tylko cztery godziny. Mam wrażenie, że swoim powrotem do pracy wyrządzam Mu okropną krzywdę. Stawiam sobie samej diagnozę: nie jestem emocjonalnie gotowa na rozłąkę. Czy dostanę L4?
piątek, 16 września 2011
Koleżanki
Wczesną wiosną, jak tylko zaczęło się robić cieplej, zaczęłam regularnie spacerować z Antosiem do Parku Ujazdowskiego. Wraz z poprawą pogody spędzałam tam coraz więcej czasu w ciągu dnia. Spacerowałam, czytałam książkę, gazety, rozwiązywałam krzyżówki…moim jedynym towarzystwem był Antoś, który wówczas głównie spał i jadł. Nie raz z zazdrością patrzyłam na mamy, które w większym gronie spotykały się, urzadzając piknik na trawie. Lub te, które całymi godzinami spacerowały razem, rozmawiając. Nigdy jednak nie miałam wystarczająco dużo odwagi, aby podejść i zagadnąć którąkolwiek z nich. Spędzałam czas sama. Aż pewnego dnia podeszła do mnie Ona, Ela, Mama Eryka. Zrobiła pierwszy krok, zaczęła rozmowę, zaproponowała kolejne spotkanie…pamiętam, że wracałam tamtego dnia do domu niemal w podskokach. Od tego czasu zaczęłam się z Elą regularnie umawiać w parku na spacerze. Później wymieniłyśmy się numerami, by móc utrzymywać stały kontakt również w czasie wakacji lub weekendów. Nie ukrywam, że nie raz zdarzyło mi się uzależnić porę spaceru Antosia od tego, kiedy dokładnie w parku zjawi się Ela. Byle tylko się z Nią spotkać. Mieć z kim porozmawiać o babskich sprawach.
Ela jest osobą otwartą i ma w parku wiele koleżanek. Dzięki Niej poznałam Magdę, Mamę Marlenki, z którą spotykamy się bardzo sporadycznie, oraz Anię, Mamę Lidki i Leona, która bywa w parku prawie codziennie. Spotykamy się, spacerujemy, rozmawiamy, wymieniamy doświadczenia. Czas płynie szybko. Temat goni temat.
Ania od wtorku wraca do pracy. Ja niedługo po niej. Dziś postanowiłyśmy, że mimo to będziemy się widywać raz w tygodniu wszystkie razem, z dziećmi. Chociażby na kawie. I już wiem, że nie jestem w Warszawie sama. Strasznie fajnie jest mieć koleżanki.
Ela jest osobą otwartą i ma w parku wiele koleżanek. Dzięki Niej poznałam Magdę, Mamę Marlenki, z którą spotykamy się bardzo sporadycznie, oraz Anię, Mamę Lidki i Leona, która bywa w parku prawie codziennie. Spotykamy się, spacerujemy, rozmawiamy, wymieniamy doświadczenia. Czas płynie szybko. Temat goni temat.
Ania od wtorku wraca do pracy. Ja niedługo po niej. Dziś postanowiłyśmy, że mimo to będziemy się widywać raz w tygodniu wszystkie razem, z dziećmi. Chociażby na kawie. I już wiem, że nie jestem w Warszawie sama. Strasznie fajnie jest mieć koleżanki.
środa, 14 września 2011
Radio Bajka
Zupełnie przypadkowo, jadąc samochodem, M. natknął się na stację radiową dla najmłodszych. Radio Bajka towarzyszy nam teraz zarówno w domu jak i w aucie. W ciągu dnia mnóstwo w nim audycji dla przedszkolaków, zagadek i konkursów. Niemowlaki też znajdą coś dla siebie - między 13 a 15 muzyka klasyczna odpowiednia dla dzieci, a po 19 piękne kołysanki na dobranoc. Na prawdę fajne!!
piątek, 9 września 2011
"Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej?"
Jakiś czas temu sięgnęłam po książkę, którą przeczytałam jednym tchem, kilka dni o niej intensywnie myślałam, po czym przeczytałam ją raz jeszcze. Mowa o poradniku pt. „Twoje kompetentne dziecko”. Autor, Jesper Juul to duński terapeuta rodzinny, posiadający ogromne doświadczenie. W swojej książce w prosty sposób przedstawia on teorię popartą wieloma przykładami z jego codziennej pracy. Na „żywych” przykładach pokazuje zatem, które zachowania są destrukcyjne dla dziecka, czego należy unikać, a na co szczególnie zwracać uwagę. Przede wszystkim Jesper Juul opisuje jak ważny jest szacunek oraz uznanie kompetencji dziecka w jego procesie rozwoju. Zaznacza, iż dzieci tak bardzo chcą z nami współdziałać, że kosztem zatracania cząstki siebie zrobią wszystko by stać się dzieckiem jakiego pragną jego rodzice. Stłumią ból i poniżenie, wezmą „winę” za konflikt na siebie, byle tylko czuć się akceptowanym. Wcześniej jednak będą dawały nam sygnały – poprzez zaburzenia somatyczne (brak apetytu, niespokojny sen), destrukcyjne i autodestrukcyjne zachowanie (to, co zazwyczaj nazywamy byciem nieposłusznym) będą próbowały dać do zrozumienia, że ich integralność psychiczna bądź fizyczna została naruszona. Rolą dobrego rodzica jest dostrzeżenie potrzeb dziecka i spełanianie ich. Autor wyraźnie zaznacza rożnicę między potrzebami i pragnieniami dzieci jako, że jego zdaniem, wielu rodziców myląc te pojęcia daje dzieciom to, czego pragną, potrzeby pozostawiając na drugim planie.
Autor poświeca w swojej książce wiele miejsca na wyjaśnienie różnicy między poczuciem własnej wartości, a wiarą w siebie. Zaznacza, jak ważne jest byśmy my, rodzice, dbali o poczucie własnej wartości naszych dzieci i w jak najmniejszym stopniu przyczyniali się do jej zaburzenia. Opisuje istotę dostrzegania dzieci, otwartych i szczerych rozmów oraz ochrony ich integralności osobistej. W końcu opisuje co dzieje się, gdy nasze zachowanie (najczęściej nieświadome) działa na dzieci destrukcyjnie. Odpowiada na pytanie dlaczego dzieci stają się „niewidzialne” i podpowiada co powinni zrobić rodzice, gdy zdadzą sobie sprawę, że mają takie dziecko. Definiuje między innymi pojęcia takie jak przemoc, odpowiedzialność, władza rodzicielska.
Dla mnie książka jest tym bardziej wartościowa, że czytając i analizując przytaczane tam przykłady często odnajduję w nich siebie. Dopiero teraz udało mi się zrozumieć wiele z moich zachowań i emocji. Na wiele z nich nie zwracałam dotychczas uwagi, a po lekturze stały się wyraźne i ważne.
Pisanie recenzji nie jest moją mocną stroną, dlatego dodaję fragment, który być może sprawi, że część z Was zdecyduje się sięgnąć po tę książkę:
„Prawdziwym darem od dzieci są wyzwania egzystencjalne, jakimi obdarzają nas tylko dlatego, że są tym, kim są. Dzieci zmuszają nas do przemyśleń naszych destrukcyjnych wzorców i sprawiają, że zastanawiamy się, czy nadajemy się na rodziców. Demaskują nasze płytkie pedagogiczne próby manipulacji i domagają się naszej obecności. Obrażają nas, odrzucając nasze dobre rady i wskazówki, dumnie i rzeczowo domagając się prawa do inności. A postępując w sposób destrukcyjny, zmuszają nas do uznania naszych błędów. Krótko mówiąc: ich wyjątkowa kompetencja robi tak wielkie wrażenie, że albo musimy ją dostrzec, albo samych siebie okłamywać” (Juul Jesper „Twoje kompetentne dziecko”; MiND 2011, str.105)
Autor poświeca w swojej książce wiele miejsca na wyjaśnienie różnicy między poczuciem własnej wartości, a wiarą w siebie. Zaznacza, jak ważne jest byśmy my, rodzice, dbali o poczucie własnej wartości naszych dzieci i w jak najmniejszym stopniu przyczyniali się do jej zaburzenia. Opisuje istotę dostrzegania dzieci, otwartych i szczerych rozmów oraz ochrony ich integralności osobistej. W końcu opisuje co dzieje się, gdy nasze zachowanie (najczęściej nieświadome) działa na dzieci destrukcyjnie. Odpowiada na pytanie dlaczego dzieci stają się „niewidzialne” i podpowiada co powinni zrobić rodzice, gdy zdadzą sobie sprawę, że mają takie dziecko. Definiuje między innymi pojęcia takie jak przemoc, odpowiedzialność, władza rodzicielska.
Dla mnie książka jest tym bardziej wartościowa, że czytając i analizując przytaczane tam przykłady często odnajduję w nich siebie. Dopiero teraz udało mi się zrozumieć wiele z moich zachowań i emocji. Na wiele z nich nie zwracałam dotychczas uwagi, a po lekturze stały się wyraźne i ważne.
Pisanie recenzji nie jest moją mocną stroną, dlatego dodaję fragment, który być może sprawi, że część z Was zdecyduje się sięgnąć po tę książkę:
„Prawdziwym darem od dzieci są wyzwania egzystencjalne, jakimi obdarzają nas tylko dlatego, że są tym, kim są. Dzieci zmuszają nas do przemyśleń naszych destrukcyjnych wzorców i sprawiają, że zastanawiamy się, czy nadajemy się na rodziców. Demaskują nasze płytkie pedagogiczne próby manipulacji i domagają się naszej obecności. Obrażają nas, odrzucając nasze dobre rady i wskazówki, dumnie i rzeczowo domagając się prawa do inności. A postępując w sposób destrukcyjny, zmuszają nas do uznania naszych błędów. Krótko mówiąc: ich wyjątkowa kompetencja robi tak wielkie wrażenie, że albo musimy ją dostrzec, albo samych siebie okłamywać” (Juul Jesper „Twoje kompetentne dziecko”; MiND 2011, str.105)
środa, 7 września 2011
Żywność eko vs słoiczki dla niemowląt
fot: internet |
Gdy zaczęłam rozszerzać dietę Antosia zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym, co mu podawać. Czy kupować gotowe dania w słoiczkach, czy może samodzielnie przygotowywać mu obiadki? Nie jestem przeciwnikiem słoiczków, po prostu nie jestem do nich przekonana. Zrobiłam zatem małe badanie. W dziesięcioosobowej grupie badanych przeze mnie osób znalazło się dwóch lekarzy pediatrów, pięć Mam posiadających co najmniej dwójkę dzieci, oraz trzy Mamy jedynaków. Wszystkim Mamom zadałam pytania o to, jak karmiły bądź karmią swoje Dzieci, czy Dzieci chętnie jadły podawane im potrawy, co wg. nich jest zdrowsze – dania gotowe czy gotowane? Mamy starszych Dzieci pytałam także o to, czy obecnie ich Dzieci chętnie jedzą czy są tzw. niejadkami oraz czy wystąpiły jakieś zmiany alergiczne. Z lekarkami rozmiawiałam ogólnie na temat tego, co jest zdrowsze, czego należy unikać oraz podpytywałam o ich prywatną opinię na temat obydwu stylów żywienia.
fot.: internet |
Otóż obydwie panie doktor były zgodne co do tego, że obecnie dostępna żywność jest pełna wszelkiego rodzaju środków chemicznych (pestycydów, fungicydów i herbicydów) w związku z czym, jeżeli zdecyduję się samodzielnie przygotowywać posiłki to w grę powinna wchodzić jedynie żywność ekologiczna. Odnośnie słoiczków miały jak najbardziej pochlebne zdanie i przekonywały, że nie wywołują one reakcji alergicznych oraz nie mają wpływu na preferencje żywieniowe dziecka w przyszłości. Rozmawiając z Mamami dowiedziałam się, że większość z nich podaje Dzieciom słoiczki i jest przekonana, że nie są one niczym złym. Jeżeli decydują się gotować, to mało która zwraca uwagę na pochodzenie mięsa czy warzyw. Wśród zagorzałych fanek słoiczków spotkałam dwie, których Dzieci niechętnie zaczęły jeść normalne jedzenie i obecnie należą raczej do grupy niejadków. Nie są natomiast alergikami. Mam kompletnie przeciwnych daniom w słoiczkach spokałam także dwie. One podają Dzieciom tylko i wyłącznie przygotowywane przez siebie potrawy, ale nie kupują produktów w sklepach ekologicznych. Dzieci ładnie jedzą, chętnie próbują nowych smaków. Także nie są alergikami. Nie wiele zatem z mojego badania wynikło, bo wciąż nie znalazłam odpowiedzi na pytanie: co jest lepsze? Jestem przekonana, że przez pierwsze lata życia dziecka produkty mu podawane powinnych być wiadomego pochodzenia (mam na myśli produkty eko). Wiem też, że gotowanie przy użyciu takich produktów jest dużo droższe i dużo bardziej czasochłonne od podania słoika. Z drugiej strony gotując samodzielnie mamy większe pole do popisu w kwestii urozmaicenia smaku…możemy mieszać dowolną ilość warzyw, w różniej kombinacji, różnie zagęszczając. To na pewno ma wpływ na późniejszą cechę niejadka bądź jadka. A jak Wy sądzicie? Jakie jest Wasze zdanie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)